Joanna Mizielińska - :Księga umarłych"
"Śmierć to moja obsesja, odkąd pamiętam"-wyznaje bohaterka "Księgi umarłych". Całość to różne śmierci, odchodzenie krewnych, ale i zwierząt, głównie kotów.Większość stron zajmuje jednak bardzo bliska więź wnuczki i babci, znacznie głębsza niż z matką.
Zatem nie tylko o śmierci jest tu mowa, życie też ma tu wiele miejsca. Narracja prowadzona w pierwszej osobie czasem przechodzi w trzecią. Jest to robione tak, że w sumie nie zauważa się, że coś się zmieniło, pozostaje bowiem nadal czuła więź z czytelnikiem, ja przynajmniej tak to postrzegałam.
Poznajemy dzięki tej "księdze" życie bohaterki i jej rodziny, bliższej i dalszej. Mowa tu o wujkach i ciotkach, którzy ze wsi trafili do miasta, o tych, którzy tam zostali, o wzajemnych kontaktach lub ich braku.
Z czasem coraz częściej są to spotkania na pogrzebach.
Mam takie poczucie, zresztą autorka przyznaje to w jednym z końcowych rozdziałów, że tą książką próbowała oswoić śmierć, pogodzić się z nią, "z myślą o własnej i cudzych". Przywołuje tu czasem "Księgę przeciwko śmierci" Eliasa Canettiego, pisze o nim "naczelny wróg śmierci".
Zaznacza, że to trudna lektura. Sama chce "wskrzeszać swoich umarłych, w zapamiętanych obrazach, słowach, gestach".
Robi to pięknie, były momenty, gdy ogarniało mnie wzruszenie, czasem aż do łez, np. przy czytaniu rozdziału poświęconego kotce Cykorce.
Myślę, że "Księga umarłych" dobrze się wpisuje w nasze listopadowe wspominanie tych, którzy odeszli.
"Rodzimy się i umieramy, a życia wciąż wystarcza", przypominam na koniec słowa Marii Dąbrowskiej z "Nocy i dni", które współgrają mi z książką Joanny Mizielińskiej.
Komentarze
Prześlij komentarz