Swietłana Aleksijewicz - "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"

Zapamiętałam taki obraz z radzieckich filmów: dworzec, pociąg wypełniony ochotnikami ruszającymi na front, żegnające ich matki, żony, siostry, narzeczone, euforia, bukiety kwiatów, gra orkiestra. Wydało mi się to  trochę dziwne, myślałam, że to może na potrzeby filmu, przecież wojna jest straszna, z czego tu się cieszyć, ruszając walczyć i zabijać, mając świadomość, że można nie wrócić.

Kiedy czytałam książkę Aleksijewicz, przekonałam się, jak bardzo ten obraz był rzeczywisty. Co więcej, kobiety nie tylko żegnały swych mężczyzn, one również zgłaszały się na ochotnika, by wziąć udział w wojnie. To z ich wspomnień, przejmujących i wstrząsających relacji, składa się reportaż Noblistki. Autorka im oddaje głos, pozwalając sobie na krótkie komentarze i z rzadka jakieś pytania.
Kobiety opowiadają o wojnie, innej niż jawi się ona w relacji mężczyzn. One zapamiętały szczegóły, drobne, na pozór mało ważne zdarzenia; za duże buty, męską bieliznę, którą musiały nosić, oczy rannych i martwych żołnierzy. Wspominają chęć uchronienia choćby w niewielkim stopniu swej kobiecości, Maria Nikołajewna chowa kolczyki, by móc wpiąć je nocą w uszy. Mówią o przerażeniu okrucieństwem wojny, ale podkreślają też chęć dorównania mężczyznom, chwalą się  swoimi odznaczeniami.

Można się zastanawiać, co skłoniło te młode siedemnasto - , osiemnasto - , a nawet szesnastoletnie dziewczęta, by zaciągnąć się do wojska, by nie tylko być na tyłach jako kucharki, praczki, sanitariuszki czy lekarki, ale i domagać się udziału w walkach na pierwszej linii frontu. Mówią Swietłanie Aleksijewicz o miłości do Ojczyzny, o nakazie walki za nią wynikającym z przynależności do Komsomołu, o wierze w Stalina i w partię. Wspominają plakaty z napisem „Matka Ojczyzna wzywa” czy pieść „Zbudź się potężny kraju, na krwawy ruszaj bój”. Cieszą się, że dzięki Aleksijewicz mogą po 40 latach milczenia (autorka zbierała relacje w latach 1978 – 1985) wreszcie otwarcie wspominać swój udział w wojnie.

Jest w nich jednocześnie obawa, że zburzą mit wielkiego zwycięstwa Armii Czerwonej. Część z nich nie ujawnia swego nazwiska, wolą pozostać anonimowe, by dzieci i rodzina nadal widzieli w nich wyłącznie bohaterki wojny. Wciąż jest w nich lęk. Walentyna Jewdokimowa M –wa mówi, że nawet teraz się boi i żyje w strachu wraz z mężem: „Tak też umrzemy – w strachu. Z goryczą i wstydem…”
Skąd się to bierze? Otóż po zwycięstwie niekoniecznie witano je jak bohaterki, raczej mówiono „suki wojskowe”. Kobiety, które zostały, które cierpiały głód i wyczekiwały, często daremnie, na swych mężczyzn, oskarżały te walczące o złe prowadzenie się czy chęć znalezienia na wojnie męża. Wspominają o tym z goryczą, jednak często w ich relacjach 4 lata wojny to czas, który pokazał wielkość ZSRR i zakończył się Zwycięstwem, tak właśnie pisanym, wielką literą.

Swietłana Aleksijewicz słucha kobiet, pijąc z nimi herbatę, jedząc pierogi. Opowiadają zwyczajnie, prostym językiem o tym, czego doświadczyły, o przerażających rzeczach, które widziały. Mnie najbardziej poruszyły wspomnienia kobiet walczących w partyzantce, narażających nie tylko siebie, ale i swoje dzieci. Czy takie zachowania można zrozumieć, usprawiedliwić miłością do ojczyzny, czy może nazwać głupotą? Po lekturze książki pozostaje się z takimi pytaniami, wzbogaca się też wiedzę na temat udziału kobiet radzieckich w wojnie, zachowania żołnierzy w wyzwalanych krajach i w Niemczech, stosunku władz do tych, którzy z niewoli wrócili do domów.
„Ptaki szybko zapomniały o wojnie…” – takim zdaniem kończy się książka. A ludzie? – chciałoby się zapytać.

Komentarze