Wit Szostak - "Sto dni bez słońca"
Lesław Srebroń, doktor polonistyki, chciał w ramach programu
„Teachers Mobility” wyjechać na stypendium do Oxfordu lub Cambridge. Niestety,
na skutek niedopatrzenia trafił na Finnegany (archipelag siedmiu wysp na północny zachód od Irlandii). Bohater
powieści Szostaka spędzi jeden semestr jako wykładowca St. Brendon College w
miasteczku Newport. Co prawda ani w atlasie, ani w Wikipedii nie ma
najmniejszej wzmianki o tych miejscach, a
jednak doktor Srebroń zapewnia, że to na tym uniwersytecie skupiły się
znakomitości humanistyki europejskiej, włączając oczywiście do tego grona i
siebie.
I tak przez ponad 450 stron poznajemy historię pobytu
naszego rodaka w tym dość egzotycznym miejscu. W krótkich rozdziałach (dobrze
się czyta) Srebroń zdaje relację ze swoich dokonań, nieustannie podkreślając
swą „wartość i kiełkującą wielkość”.
Wit Szostak stworzył postać megalomana budzącego w
czytelniku rozbawienie, irytację i litość. U mnie dominowało to pierwsze, choć
muszę przyznać, że czytając kolejne zapiski doktora polonistyki zaczynałam
odczuwać współczucie dla tego samotnego naukowca wyśmiewanego przez społeczność
nie tylko uniwersytecką, ale i miasteczkową. Irytujące stawało się to, że każde
zachowanie innych osób bohater tłumaczy
na swoją korzyść, np. niechęć dziekana do jego wspaniałego projektu
ratowania cywilizacji Zachodu pod dumną nazwą Nowa Iona zazdrością i chęcią
przypisania sobie zasług należnych przecież naszemu humaniście.
Nikt nie potrafi wytłumaczyć bohaterowi, kim jest naprawdę.
Marcin Swoboda, nasz kolejny rodak na Finneganach, mówi mu wprost, jak inni na
niego patrzą, jak bawią się jego kosztem, ale Srebroń wie, że to tylko zawiść,
kłamstwo i podłość, jest przekonany, że „prawda jest po jego stronie”. Demony,
które nawiedzają go na kacu, też nie sprawią, że obudzi się w rzeczywistości.
Winą obarczy alkohol i dalej będzie trwał w iluzji. W sumie to przecież wygodna
postawa, daje poczucie bezpieczeństwa, utwierdza Lesława w samozadowoleniu.
Cieszy się, że może być członkiem (lepiej fellows) zacnego,
w jego wyłącznym odczuciu, grona akademików zajmujących się tak dziwnymi
zagadnieniami jak „Pochód penisa w świetle Heglowskiej fenomenologii ducha” czy
badanie motywu winorośli we współczesnej prozie Bałkanów. A i sam Srebroń
promuje w Newport nieznanego nikomu pisarza Filipa Włócznika, grafomana,
którego wielkość widzi tylko nasz doktor polonista, określając go mianem
„eremity polskiej fantastyki” i „anachorety słowa”.
Wyszukane, egzaltowane, pełne patosu, napuszone słownictwo i
styl „dzienniczka pokładowego” Lesława Srebronia dostarczają dobrej zabawy.
Warto przytoczyć też takie sformułowania jak „marmurowe piękno prozy” czy
najbardziej znaną polszczyźnie (?) frazę „brązowieją nam palce od łupin”, do
tego powtarzające się często słowa „chyżo”, „rączy”, „wybornie”, „pyszna
fraza”. Trzeba przyznać, że w tę charakterystyczną frazę wpisują się i końcowe
świetne podziękowania autora napisane przez Srebronia. W końcu to on stworzył
wspaniałą powieść, w której można (sugeruje to bohater i autor) znaleźć
analogie do „Zbrodni i kary” czy „Ulissesa”. Grunt to dobre samopoczucie!
Nie zdradzę oczywiście jak kończy się pobyt „młodego i
utalentowanego humanisty” w St. Brendon College. Wspomnę wszakże na koniec o
dwóch charakterystycznych dla Finneganów potrawach, to przegrzebki i maskonury
po finnegańsku. Żeby ich skosztować, najlepiej byłoby dotrzeć do Newport, może w charakterze stypendysty. Ponoć
„stypendiów jest obfitość”, jak pisze Jan Hartman w felietonie „Granciarze i
stypenderki” w nr 2 „Polityki” (11.01. – 17.01.2017), granty też można brać.
Wystarczy wyspecjalizować się w pisaniu wniosków i świat stoi otworem! Polecam
ten felieton, bo jego treści współgrają
z powieścią Szostaka.
„Sto dni bez słońca” znakomicie poprawiają nastrój w dni bez
słońca, a w te pogodne są świetnym jego dopełnieniem.
Komentarze
Prześlij komentarz