Wioletta Grzegorzewska - Guguły", "Stancje"
Dobrze mi się czytało i szybko, wszak niewielka to książeczka. Obudziła we mnie kilka wspomnień z dzieciństwa, przypomniała pewne klimaty, choć dorastałam w innej niż autorka części naszego kraju. Ze słowem guguły oznaczającym niedojrzałe owoce zetknęłam się po raz pierwszy.
Autorka wpisuje się w nurt literatury wiejskiej, pokazując kilka ciekawych obrazków z życia Hektarów, wsi położonej w Jurze Krakowsko - Częstochowskiej. Najbardziej podobały mi się opowieści o krawcowej Stasikowej, o konkursie plastycznym "Moskwa twoimi oczami", który doprowadził do rozwiązania w szkole Wiolki kółka plastycznego czy o świetnym interesie starszego Lejbosia na "Dziełach wszystkich" Lenina.
Świat widziany oczyma dziecka, potem dorastającej dziewczyny został przez Grzegorzewską oddany pięknym językiem, czuje się poetycki rodowód, autorka najpierw wydawała wiersze i książki poetyckie.
Sięgnęłam więc po kontynuację "Guguł", czyli "Stancje". Tu już niestety rozczarowałam się. Doczytałam do końca, bo i ta książka jest krótka, ale czułam się znudzona perypetiami Wiolki, która trafia na studia polonistyczne do "miasta medalików", czyli Częstochowy.
Są to głównie problemy mieszkaniowe, bo studentka nie dostaje akademika i pomieszkuje w dziwnych miejscach, m.in. w niedogrzanym hotelu robotniczym czy w Zgromadzeniu Sióstr Bezhabitowych. Podobnie dziwne są przytaczane opowieści napotkanych przez nią ludzi.
Giną gdzieś studia, zdawkowo wspominane, kompletnie brak relacji rodzinnych. Może taki był zamysł, może istotne są właśnie relacje Wiolki z przypadkowymi osobami i ich historie, czy poszukiwanie pana Kamila, w którym się zakochała.
Nie porwały mnie obie te książki, choć, jak już wspomniałam, na pewno język i styl zasługują na uwagę. Niekiedy też Grzegorzewska wplata rodzinne historie wojenne i to jest ciekawe.
Autorka wpisuje się w nurt literatury wiejskiej, pokazując kilka ciekawych obrazków z życia Hektarów, wsi położonej w Jurze Krakowsko - Częstochowskiej. Najbardziej podobały mi się opowieści o krawcowej Stasikowej, o konkursie plastycznym "Moskwa twoimi oczami", który doprowadził do rozwiązania w szkole Wiolki kółka plastycznego czy o świetnym interesie starszego Lejbosia na "Dziełach wszystkich" Lenina.
Świat widziany oczyma dziecka, potem dorastającej dziewczyny został przez Grzegorzewską oddany pięknym językiem, czuje się poetycki rodowód, autorka najpierw wydawała wiersze i książki poetyckie.
Sięgnęłam więc po kontynuację "Guguł", czyli "Stancje". Tu już niestety rozczarowałam się. Doczytałam do końca, bo i ta książka jest krótka, ale czułam się znudzona perypetiami Wiolki, która trafia na studia polonistyczne do "miasta medalików", czyli Częstochowy.
Są to głównie problemy mieszkaniowe, bo studentka nie dostaje akademika i pomieszkuje w dziwnych miejscach, m.in. w niedogrzanym hotelu robotniczym czy w Zgromadzeniu Sióstr Bezhabitowych. Podobnie dziwne są przytaczane opowieści napotkanych przez nią ludzi.
Giną gdzieś studia, zdawkowo wspominane, kompletnie brak relacji rodzinnych. Może taki był zamysł, może istotne są właśnie relacje Wiolki z przypadkowymi osobami i ich historie, czy poszukiwanie pana Kamila, w którym się zakochała.
Nie porwały mnie obie te książki, choć, jak już wspomniałam, na pewno język i styl zasługują na uwagę. Niekiedy też Grzegorzewska wplata rodzinne historie wojenne i to jest ciekawe.
Komentarze
Prześlij komentarz