Gabriel Garcia Marquez - "Sto lat samotności"
O tej powieści napisano już od czasu jej ukazania się w 1967 roku tyle uczonych rozpraw, poddano ją różnym analizom interpretacyjnym, wydobywano motywy i symbole. Byłoby zatem niepoważne, gdybym próbowała się tu wymądrzać na jej temat. Pozwolę sobie więc po prostu na kilka rozważań i refleksji po jej przeczytaniu.
Wróciłam do tej powieści po latach. Czytałam ją teraz może mniej zachłannie niż poprzednio, za to bardzo uważnie. By nie pogubić się wśród wielu Buendiów noszących te same imiona Jose Arcadiów i Aurelianów czy kolejnych Remedios i Amarant, patrzyłam na drzewo genealogiczne. Świat Macondo jest niesamowity, niezwykły i magiczny; ten rzeczywisty splata się z nim tak mocno, że powoli zacierała mi się granica między nimi. Zaczynałam, tak jak Urszula, Jose Arcadio, ich dzieci, wnuki i kolejne pokolenia rodu, przyjmować to, co się dzieje za rzecz oczywistą, dziejącą się realnie, chociaż przeczyły one rozumowemu ich postrzeganiu.
W mojej pamięci po lekturze tej powieści pozostaną obrazy. Widzę Jose Arcadia przywiązanego do drzewa, Aureliana wytwarzającego złote rybki, Piękną Remedios unoszącą się w niebo na koronkowych prześcieradłach Fernandy. Zapamiętam deszcz padający nieprzerwanie przez ponad cztery lata i mędrca katalońskiego, który uważa, że to byłby koniec świata, "gdyby ludzie podróżowali pierwszą klasą, a literatura wagonem bagażowym". Swoje książki chce mieć przy sobie. Odbieram to jako pochwałę literatury i czytania. W księgach, dokładnie na pergaminach, jest spisana historia rodu Buendiów. Ostatni z rodu, Aureliano Babilonia, spędzi w zamknięciu bardzo długi czas, zanim zdoła je odczytać i pojąć w pełni.
Jako czytelniczka mam tę wiedzę od początku, a jednak odnoszę wrażenie, że może nie wszystko jest dla mnie do końca jasne. Czy powinnam zatem koniecznie szukać wyjaśnienia, czy może raczej po prostu sobie wyłącznie postawić pytania i sama próbować znaleźć na nie odpowiedzi, nie odwołując się do tego, co inni przede mną odkryli? Tak chyba będzie ciekawiej i bardziej tajemniczo, lepiej zostawić sobie tę magię i bogactwo Macondo i jej mieszkańców, zostać z obrazami wspaniale "namalowanymi" przez Marqueza. Zawsze też mogę znów zacząć czytanie, bo "Sto lat samotności" to powieść, do której warto, a nawet trzeba, wracać.
Komentarze
Prześlij komentarz