Angelika Kuźniak - "Stryjeńska. Diabli nadali"
Zofia Stryjeńska pragnęła nade wszystko malować i zdobyć
sławę. Wyraziła to najpełniej w modlitwie, którą Angelika Kuźniak przytacza w
swej książce, mimo że artystka skreśliła ten zapisek. Przed wyjazdem z
Monachium, gdzie Zofia, wtedy jeszcze Lubańska, a właściwie Tadeusz Von
Grzymala, bo tylko jako mężczyzna mogła studiować w Akademii Sztuk Pięknych,
modli się w pustej kaplicy. Prosi Boga, by odebrał jej wszystko w zamian za
„możliwość wypowiedzenia się artystycznego i sławę”.
Czy to pragnienie się spełni? Angelika Kuźniak w
reporterskiej książce szuka odpowiedzi na to pytanie. Pokazuje Stryjeńską jako
wybitną malarkę, której szczyt powodzenia przypadnie na okres międzywojenny, a
dokładnie na rok 1925, gdy w Paryżu na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych
I Przemysłu Współczesnego zdobędzie „cztery grands prix, wyróżnienie i Legię
Honorową”. Wydawało się wtedy Zofii, że „świat stanął przed nią otworem”, jak
zapisuje w swoim pamiętniku.
To on jest głównym tworzywem, w oparciu o który autorka
książki tworzy portret kobiety nieprzeciętnej,
żony, którą mąż zamknie dwukrotnie w szpitalu psychiatrycznym, matki,
która będzie podejmować próby wychowywania dzieci, malarki wciąż borykającej
się z brakiem pieniędzy. Przytaczając duże fragmenty pamiętnika Stryjeńskiej,
Kuźniak daje czytelnikowi możliwość poznania skomplikowanej osobowości
artystki, ekscentrycznej, nieprzewidywalnej i tajemniczej (okładka książki
pokazuje połowę twarzy malarki).
Zwraca uwagę język pamiętnika, cięty i dosadny, barwny i
ironiczny z takimi sformułowaniami jak: „diabeł wsiadł na sytuację”, „gruby
wpadunek” czy „cholera sakramencka, o ścierwo głupie”. Kiedy syn przyśle matce
kawę ziarnistą, pyta, czy ma „z tym do młyna chodzić czy butem tłuc na
dywanie”. Kuźniak korzysta też w książce ze wspomnień wnuczki malarki, Martine
Sokołowskiej, która swą babkę nazywa „dworcową madonną”, bo osamotniona, w
końcowych latach życia szukała towarzystwa na dworcach. Z rodziną łączyły ją
dość trudne relacje, choć dzieci starały się jej pomagać, głównie finansowo, bo
z „flotą”, jak nazywała pieniądze, wciąż miała problemy.
Autorka nie osądza Stryjeńskiej, nie ocenia jej
postępowania. Stara się pokazać jej naturę i niełatwy charakter głównie w
oparciu o pamiętnik, jej i ojca, listy, wspomnienia bliskich. Czytelnik ma się
zainteresować i zaciekawić malarką, która zmarła w 1976 roku w Szwajcarii,
zapomniana w swym kraju, gdzie jednak chętnie korzystano z jej dorobku, nie
troszcząc się o jej zgodę.
Dopiero w 2008 roku
Muzeum Narodowe w Krakowie zorganizowało wystawę prac Zofii Stryjeńskiej. W
książce też znalazło się trochę reprodukcji jej obrazów i zdjęć. Pozwalają one
zobaczyć urodę artystki i piękne barwy jej obrazów, o których entuzjastycznie
pisała Irena Krzywicka, wymieniając „czerwień zuchwałą i czerwień zawstydzoną”,
„błękity świątobliwe i diabelskie” czy „biel rozżarzoną i bezkompromisową”.
Na pewno warto przeczytać książkę Angeliki Kuźniak, a potem
może sięgnąć po niedawno wydany pamiętnik Stryjeńskiej pt. „Chleb prawie że
powszedni. Kronika jednego życia”.
Komentarze
Prześlij komentarz