Louisa May Alcott - "Małe kobietki" ( tom 1-2)
Louisa May Alcott to amerykańska pisarka uchodząca za jedną z pionierek literatury kobiecej i powieści dla dziewcząt. Określana jako feministka, żyła w XIX wieku, sławę przyniosła jej powieść "Małe kobietki" i jej kontynuacja "Dobre żony". Inspiracją było życie autorki i jej trzech sióstr.
Zaczęłam czytać i dość szybko zorientowałam się, że trudno mi będzie się przebijać przez kolejne strony umoralniających porad matki bohaterek, a i sama narratorka też ich nie skąpi. Postanowiłam więc obejrzeć film z 2019 roku, zdjęcia z niego znajdują się w książce. Spodobał mi się i potem już łatwiej mi było śledzić losy "małych kobietek" i "dzielnych żon". Miałam przed oczyma wyraziste postaci z filmu, piękne kostiumy, wnętrza i krajobrazy.
Wydana w 1868 roku powieść opowiada dzieje czterech sióstr March: Meg, Jo, Beth i Amy; ich ojciec jest pastorem, walczy w wojnie secesyjnej. Wcześniej stracił majątek, rodzina jest biedna, matka, zwana Marmisią, prowadzi dom przy pomocy służącej Hanny, dwie najstarsze córki dorabiają; Meg jako guwernantka, Jo jako dama do towarzystwa bogatej ciotki. Jest jeszcze zamożny sąsiad - James Laurence wychowujący samotnie wnuka Lauriego.
Zatem skromny dom Marchów sąsiaduje z posiadłością Laurenców. Jednak, jak mówi Marmisia: "największym ze wszystkich wdzięków jest skromność" i tak wychowuje swoje córki, pokazując, że bogactwo nie jest najważniejsze, podkreślając wartość pracy i rezygnacji ze zbyt wygórowanych pragnień. Dziewczęta słuchają, ale mają też swoje marzenia, do których realizacji przydałyby się pieniądze. Mają jednak bogatą wyobraźnię i potrafią wcielać w życie swoje małe pragnienia, dobrze się przy tym bawiąc.
Staroświeckość powieści i jej często nieznośny dydaktyzm ożywia właśnie humor panien March, zwłaszcza Jo, której dzielnie pomaga Laurie Laurence. Razem mają wiele pomysłów realizowanych wspólnie z siostrami. Ta para najbardziej mi się podoba, to oni wnoszą do książki ducha dobrej zabawy, dowcipnych i ciekawych rozmów. Jo pisze i publikuje, najpierw opowiadania, a potem powieść. Jest najbardziej niezależna spośród sióstr, oczytana i zdecydowana w tym, co robi i jak chce żyć. Czy wytrwa do końca w swoich postanowieniach? Cóż, życie przynosi niespodzianki.
Podoba mi się także Amy, najmłodsza, uzdolniona plastycznie dziewczyna, która zaskarbi sobie sympatię bogatej ciotki. Dzięki temu będzie mogła zwiedzić Europę. Meg została pokazana przez Alcott dość tradycyjnie, pragnie być żoną i matką. Najbardziej nieśmiała Beth to dla mnie dość dziwnie pokazana postać, choruje, nie wiadomo właściwie, co jej dolega. Może autorka chciała z jej pomocą pokazać silne związki bohaterów z Bogiem i z religią. Dosyć to w każdym razie tajemnicze i niejasne. Narratorka niekiedy się przyznaje do swej niemocy: " Brak mi słów, by opisać spotkanie matki z córkami".
Częściej jednak tych słów jest aż za wiele, "cukierkowe" i "lukrowane" opisy rażą infantylizmem. Chyba najlepszym przykładem jest tu opis róż: "czerwcowe róże na werandzie, małe przyjazne sąsiadki, obudziły się tego dnia skoro świt, uradowane, że niebo jest tak bezchmurne (...) i dalej te róże są "zarumienione z podniecenia", "szepcą do siebie" i "chylą główki". Trudno czyta się sepleniące wypowiedzi małego Demiego czy rady dla dziewcząt dotyczące ich postępowania wobec starych panien.
Powieść się zestarzała, może gdybym przeczytała ją przed laty, gdy fascynowała mnie Ania Shirley, odebrałabym ją inaczej. Myślę, że współczesne dziewczęta miałyby z nią problem, chłopców jeszcze trudniej wyobrazić mi sobie przy lekturze. Ponad 150 lat, które minęły od jej wydania, bardzo zmieniły przede wszystkim postrzeganie kobiet, ich pozycję w rodzinie i w społeczeństwie. Trudno jest dziś poważnie traktować wiele uwag zawartych w "Małych kobietkach". Zdecydowanie "trącą myszką". Można niekiedy się wzruszyć, czasem obruszyć, nie jest to jednakże porywająca lektura. Uważana za klasykę literatury amerykańskiej za bardzo wg mnie odstaje od dzisiejszych czasów, trochę nudzi, razi dłużyznami i lepiej obejrzeć jej filmową adaptację.
Dziękuję za rzetelną recenzję. Tak to jest czasem z tymi klasykami - nieaktualne i męczące. No chyba że Sto lat samotności, na którą to recenzję czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuń