Rohinton Mistry - "Delikatna równowaga"

„Trzeba utrzymywać delikatną równowagę między nadzieją a rozpaczą” – mówi Volmik, jeden z bohaterów powieści o Indiach i jej mieszkańcach obejmującej lata 1975 – 1984. To czas, gdy u władzy była Indira Gandhi. Książka zaczyna się w momencie wprowadzenia przez nią stanu wyjątkowego.

Głównymi bohaterami są dwaj krawcy z kasty ćamarów Ishvar Darji i jego bratanek Omprakash, wdowa Dina Dalal i student Maneck Kohlah. Przez pewien czas będą wieść wspólne życie w niewielkim mieszkaniu wdowy. Początkowy dystans, a nawet niechęć zmieni się w przyjacielską więź i poczucie wzajemnej odpowiedzialności.

Można by pomyśleć  - „budująca powieść”, gdyby nie to, że jest przede wszystkim przygnębiająca i niezwykle smutna, a nawet momentami przerażająca. Utrzymująca się chwilami „ delikatna równowaga między nadzieją a rozpaczą” zdecydowanie częściej przechyla się na stronę rozpaczy.

Oprócz czwórki głównych bohaterów jest tu także wielu innych reprezentujących różne warstwy społeczeństwa indyjskiego, wyższe i niższe kasty, żebracy uliczni i ich przywódca zwany Mistrzem, zamożny i wpływowy niczym szef mafii. To on decyduje o losach podległych mu, najczęściej okaleczonych, ludzi, to jemu należy oddawać znaczną część wyżebranych pieniędzy.

Trudno się czyta o tych strasznych zdarzeniach, gdy władze postanowiły zlikwidować slamsy, a ich mieszkańców i ludzi żebrzących na ulicach usunąć poza miasto do obozów pracy. Akcję nazwano „upiększaniem miasta”. W ramach walki z przeludnieniem przeprowadzano przymusowe sterylizacje i kastracje, a wszystko pod hasłem Centrum Planowania Rodziny.
W takim świecie czwórka głównych bohaterów próbuje przetrwać. Nie będę zdradzać zakończenia, choć pewnie łatwo się zorientować, że na happy end nie bardzo się tu zanosi.

Książka na pewno ma walory poznawcze, można z niej dowiedzieć się sporo na temat Indii, życia jej mieszkańców, potraw, stylu ubierania, mentalności, systemu wartości. To świat niewątpliwie obcy nam kulturowo, odległy, czasem nawet niezrozumiały. Panuje moda na Indie, wiele osób jeździ tam, zwiedza, fascynuje się odmiennością życia i obyczajów.

Przyznam, że nie jestem miłośniczką Indii, nie interesuję się za bardzo ani krajem, ani jego historią czy literaturą. Doceniam oczywiście kunszt opowieści, w zachwyt jednak nie wpadłam; za dużo tu nużących, rozwlekłych opisów, roztrząsania szczegółów, koncentrowania się na drobiazgach. Książka liczy 674 strony!

Raził mnie też język, niektóre metaforyczne sformułowania brzmiały dla mnie dziwnie, np. „czarny kir skonfiskował słońce”, „kręgosłup sklepu został przetrącony”, „nadąsanym trzepotaniem palców odprawił ich” czy „radował się zapośredniczonym zwiedzaniem”.
Muszę też przyznać, że były i ładne porównania, np. to o czasie jako beli materiału, z którego wycięłoby się koszmarne noce i zostawiło ładne fragmenty, by czas stał się znośny.

W sumie cieszę się, że przeczytałam tę powieść. Zachęcam więc do lektury, ale i uprzedzam; łatwo nie będzie, trzeba przygotować się na smutek, przygnębienie i pesymizm, który dominuje na kartach „Delikatnej równowagi".

Komentarze