Wanda Żółcińska - "Ceremonia"
„Ceremonia”
to druga powieść Wandy Żółcińskiej. Pierwsza pt. „Najdroższa” ukazała się
cztery lata temu. Bardzo mi się podobała, przeczytałam ją dwukrotnie i wciąż
jeszcze zaglądam do niej niekiedy, czytając ulubione fragmenty.
Ponieważ już
w 2015 roku autorka zdradziła, że pisze nową książkę, której bohaterka, jak to
określiła, „będzie mocniej stąpała po ziemi”, czekałam na ten nowy tytuł.
Wreszcie jest – „Ceremonia”. Kupuję, okładka nieszczególnie mi się podoba, ale
nic to, najważniejsza zawartość.
W krótkich
rozdziałach poznaję Elżbietę, zwaną Lizą czy też Bietką. Ma 35 lat, zajmuje się
„weryfikowaniem jakości pracy szeregowych pracowników”, teraz dostaje nowe
trudniejsze zadanie, ma obserwować dyrektorów dużej międzynarodowej firmy, w
której dzieje się coś niepokojącego. Jeśli jej się uda zrealizować ten projekt,
dostanie dużą premię.
Liza jest
dziewczyną niezależną, ma swoje mieszkanie, przeżywa małe miłostki, nie jest z
nikim związana. W wolnym czasie rysuje komiks o Albertynie, spotyka się z
trzema przyjaciółkami, pomaga bratu, którego opuściła żona, zajmując się jego
synem Olafem. Śledzi informacje o sologamii, powoli dojrzewając do tej myśli.
To tak w
dużym skrócie zawartość tej powieści. Czytam o rozterkach Lizy, o jej
problemach z nowym projektem, o relacjach z rodziną i przyjaciółkami i jakoś
niestety nie jestem w stanie przejąć się tym. Powiedziałabym brzydko, że spływa
to po mnie, żadnych większych czy nawet mniejszych emocji, zaangażowania w
treść, zaciekawienia, jak potoczy się akcja. Nie znajduję nawet cząstki emocji
z „Najdroższej”. Czy miałam za duże oczekiwania? Może, ale autorka rozbudziła
je we mnie po swoim świetnym debiucie.
Reklamowanie
tej książki jako pierwszej polskiej powieści o sologamii wydaje mi się nieco
przesadne, ten temat się pojawia, ale nie dominuje. Poza tym Liza nie jest dla
mnie wiarygodna w swoich odczuciach i jej końcowa decyzja też nie jest
przekonywająca. Sologamia jest dla mnie nieco dziwacznym pomysłem, choć
oczywiście jeśli komuś jest to do szczęścia potrzebne, proszę bardzo.
Pochwalę
autorkę za język, ciekawe porównania, np. „wygląda jak średnio udana
personifikacja przedwiośnia”, „życie podzielone na starannie wykadrowane
kolorowe kwadraty”, oddanie korporacyjnej atmosfery czy konieczności wrzucania
wszystkiego na MyOwn. Dobrze się też czyta tę powieść ze względu na krótkie
rozdziały. Noszą one tytuły, które w dużym stopniu zdradzają ich zawartość. Dla
mnie to jednak trochę za mało. Powtórzę raz jeszcze, „Najdroższą” Żółcińska
postawiła sobie wysoką poprzeczkę, teraz niestety obniżyła ją. Szkoda, ale będę
czekać cierpliwie wierząc, że powstanie kolejna powieść, która jej co najmniej
dorówna.
Komentarze
Prześlij komentarz