Robert Aickman - "Ukryty pokój. Opowieści osobliwe i makabryczne"
Z dużym zainteresowaniem zabrałam się do czytania ośmiu opowiadań Roberta Aickmana. Wydawało mi się, że czeka mnie zetknięcie ze zjawiskami osobliwymi i makabrycznymi - tak obiecywał podtytuł.
"Pociągi" były pierwsze i tu rzeczywiście jest klimat, poczucie czegoś nieoczywistego i mrocznego, zaczęłam się nawet trochę bać.
Po "Jaka zimna rączka" z obawą spoglądałam na swój telefon, a "Dzwony" wyczuliły mój słuch. Magiczna grecka wyspa z kolejnego opowiadania dostarczyła wrażeń estetycznych.
Tu już jednak zaczęłam zauważać pewne niezręczności w tłumaczeniu, w zdaniach pojawiały się liczne nawiasy; w następnych opowieściach było ich jeszcze więcej, wiele razy ich użycie wydało mi się naprawdę zbędne.
Miałam czasem poczucie, że tłumacz przekładał tekst dosłownie, no bo czy "glaca" może być "łysa jak kolano", skoro już to słowo oznacza łysinę albo takie sformułowanie" "dziewczyna utkwiła wzrok w moim spojrzeniu".
Nie będę tu dalej wyliczać. Wspomnę jeszcze o błędach ortograficznych, zwłaszcza w pisowni łącznej i rozłącznej: naprzeciwko, pośrodku, wkoło - pisane rozłącznie, z kolei nie najgorzej - razem, a w ostatnim opowiadaniu pojawiają się "dwaj kompanii" i nie chodzi tu o kompanię tylko o kompanów.
Tak więc cztery kolejne opowiadania przeczytałam, zastanawiając się często, czy nie można było pewnych treści przełożyć nieco lepiej. Jeszcze "Ukryty pokój" wydał mi się ciekawy z mrocznym i nawiedzonym domem dla lalek, ale już "Miecze" bardzo mnie rozczarowały, a i dwa ostatnie też wydały mi się raczej dziwaczne.
Chyba miałam zbyt duże oczekiwania, wstęp tłumacza bardzo mnie zaciekawił. Mam tę książkę, ale nie sądzę, abym ją miała przeczytać wielokrotnie, co proponuje Tomasz Chyrzyński we wstępie. Jeden raz wystarczy, choć w czasach koronawirusa jestem skazana tylko na swój księgozbiór. Na szczęście jest trochę nieprzeczytanych książek na półkach, ale mocno tęsknię za swoją biblioteką.
"Pociągi" były pierwsze i tu rzeczywiście jest klimat, poczucie czegoś nieoczywistego i mrocznego, zaczęłam się nawet trochę bać.
Po "Jaka zimna rączka" z obawą spoglądałam na swój telefon, a "Dzwony" wyczuliły mój słuch. Magiczna grecka wyspa z kolejnego opowiadania dostarczyła wrażeń estetycznych.
Tu już jednak zaczęłam zauważać pewne niezręczności w tłumaczeniu, w zdaniach pojawiały się liczne nawiasy; w następnych opowieściach było ich jeszcze więcej, wiele razy ich użycie wydało mi się naprawdę zbędne.
Miałam czasem poczucie, że tłumacz przekładał tekst dosłownie, no bo czy "glaca" może być "łysa jak kolano", skoro już to słowo oznacza łysinę albo takie sformułowanie" "dziewczyna utkwiła wzrok w moim spojrzeniu".
Nie będę tu dalej wyliczać. Wspomnę jeszcze o błędach ortograficznych, zwłaszcza w pisowni łącznej i rozłącznej: naprzeciwko, pośrodku, wkoło - pisane rozłącznie, z kolei nie najgorzej - razem, a w ostatnim opowiadaniu pojawiają się "dwaj kompanii" i nie chodzi tu o kompanię tylko o kompanów.
Tak więc cztery kolejne opowiadania przeczytałam, zastanawiając się często, czy nie można było pewnych treści przełożyć nieco lepiej. Jeszcze "Ukryty pokój" wydał mi się ciekawy z mrocznym i nawiedzonym domem dla lalek, ale już "Miecze" bardzo mnie rozczarowały, a i dwa ostatnie też wydały mi się raczej dziwaczne.
Chyba miałam zbyt duże oczekiwania, wstęp tłumacza bardzo mnie zaciekawił. Mam tę książkę, ale nie sądzę, abym ją miała przeczytać wielokrotnie, co proponuje Tomasz Chyrzyński we wstępie. Jeden raz wystarczy, choć w czasach koronawirusa jestem skazana tylko na swój księgozbiór. Na szczęście jest trochę nieprzeczytanych książek na półkach, ale mocno tęsknię za swoją biblioteką.
Komentarze
Prześlij komentarz