Joanna Bator - "Gorzko, gorzko"
Joanna Bator wróciła we wspaniałym stylu do Wałbrzycha i okolic. Po ostatnich, niezbyt udanych powieściach „Gorzko, gorzko” wpisuje się w klimaty „Piaskowej Góry”, „Chmurdalii” czy „Ciemno, prawie noc”. Za taką Bator tęskniłam i poczułam się tak, jak Kalina, jedna z bohaterek, dla której „każda kolejna książka była jak brama, przez którą wchodziła w następną opowieść”.
To właśnie
Kalina, najmłodsza z kobiet, „zszywa patchwork na cztery historie”; prawnuczka Berty,
wnuczka Barbary, córka Violetty próbuje zmierzyć się z przeszłością. Nie jest
łatwo, bo czas zatarł niektóre ślady, jednak z pomocą genealoga i detektywa
Adriana Smętowicza udaje się powoli odkrywać kolejne brakujące elementy.
Jesteśmy w
przedwojennym Langwaltersdorfie, potem Unisławiu Śląskim, w Waldenburgu, który
staje się Wałbrzychem, podążamy za bohaterkami mierzącymi się z niełatwymi
wyborami, poszukującymi miłości i tych, którzy by na nią potrafili
odpowiedzieć. Mężczyźni są w tej opowieści postaciami zdecydowanie
drugoplanowymi. Bator, podobnie jak i wcześniej, pokazuje siłę kobiet, ich
determinację, ale i czasami niemożność wyzwolenia się spod brutalnej męskiej
dominacji. Barbara Serce wydaje mi się tu najlepszym przykładem takiego
działania. W tej kruchej kobiecie, bitej i poniewieranej, jest moc i wielka
siła, by za każdą cenę bronić swej wnuczki Kaliny. Ta postać wzbudziła we mnie
największe emocje; wzruszenie, żal, smutek, ale i podziw.
Jej córka
Violetta budziła raczej mój gniew, zniecierpliwienie, a i rozdrażnienie swoją
niedojrzałością, życiem fikcją i wyobrażeniami. Sceny z jej udziałem bywały
niekiedy śmieszne, choć był to gorzki śmiech. Jej rozpaczliwe szukanie innego
życia, teatralne pozy i chęć odcięcia się od matki, córki i wałbrzyskiego
poddasza w kamienicy przy placu Górnika wywoływały we mnie też pewien rodzaj
współczucia.
Właściwie na
współczucie zasługuje w powieści każda z czterech kobiet, jednak Kalina jest
tą, która, tak to czuję, przełamie ciąg niepowodzeń i traum rodzinnych, ma ku
temu wielką szansę. Myślę, że poszukiwanie i odkrywanie trudnej, dramatycznej
przeszłości uodporniło ją życiowo. Dostała też od swej babki, ukochanej Buni,
wielki dar miłości i jeszcze coś materialnego, co pozwoli jej z ufnością zacząć
nowe życie i jednocześnie znaleźć się tak blisko początku rodzinnej historii.
Jestem pod
wielkim wrażeniem tej powieści, emocje towarzyszące jej czytaniu są wciąż we
mnie. Doceniam sposób przedstawienia historii rozpisany na cztery głosy z
dominującym głosem Kaliny. Narracja trzecioosobowa czasem przechodzi w pierwszoosobową,
to Kalina niekiedy włącza się, bo to przecież ona buduje tę opowieść. Dialogi
nie są wyodrębnione graficznie, przyznam, że na początku trochę mi to
przeszkadzało, ale bardzo szybko uznałam to za oczywiste.
Myślę, że
długo zostanie we mnie ten „patchwork Kaliny”, w którym tak pięknie realizm
łączy się z tym, co wydaje się nieodgadnione, co nosi w sobie coś
nadprzyrodzonego, magicznego. Kalina czuje ten „osobliwy rodzaj wiedzy,
rozbłyskującej w umyśle jak złota kula energii Bazyla Ochęduszki”.
Dla mnie
„Gorzko, gorzko” to najlepsza powieść Joanny Bator, a znam wszystkie. Dołączam cztery jej bohaterki do moich
ulubionych: Jadzi Chmury, jej córki Dominiki, babci Haliny i Zofii, Cioć
Herbatek czy Grażynki Rozpuch z „Piaskowej Góry” i „Chmurdalii”. Chciałabym,
aby ich autorka dalej szukała inspiracji w miejscach swojego dzieciństwa.
Po tej recenzji nie mogę się doczekać przeczytania powieści Joanny Bator. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńPięknie
OdpowiedzUsuń