Joanna Lustyk - "Nad rzeką niepamięci"
„Nad rzeką niepamięci”
– ładny tytuł, książka też ładnie wydana, twarda oprawa, na okładce zdjęcie z
archiwum rodzinnego autorki. I właściwie tyle dobrego mogłabym o tej pozycji
napisać.
Nie czytałam jej bowiem
z „zapartym tchem”, jak obiecywała notatka na okładce, „nie wzruszyłam się i
nie wstrząsnęła mną do głębi”. Nie uważam też, by była pasjonująca i
opowiedziana barwnym językiem.
Joanna Lustyk
spróbowała, w oparciu o zasłyszane od rodziców i ich znajomych oraz przeczytane
w książkach opowieści (mówi o tym w wywiadzie dla czasopisma „Temidum”),
stworzyć własną historię dwóch rodzin, Leńskich i Kozarynów, wywodzących się z
Kresów. Początki ich losów sięgają I wojny światowej i poprzez Rewolucję
Październikową i II wojnę światową dochodzą do czasów współczesnych.
Autorka szczególny
nacisk kładzie na tragiczne losy Polaków na Wołyniu. Posługuje się prostym
pomysłem. Otóż Adam Leński po śmierci ojca porządkuje jego mieszkanie. Chce
wszystko wyrzucić, ale zapiski zaczynają go interesować. Czyta, przegląda,
porządkuje.
Śledziłam z nim dzieje
poszczególnych członków rodzin. Przeskakiwałam od jednej do drugiej postaci.
Czytałam refleksje ojca o Bogu, śmierci, starości, o Majach. Zapoznałam się z
fragmentami „Żywotów świętych”. Odbyłam wraz z Adamem podróże do niektórych
przedstawicieli rodu Leńskich i Kozarynów.
Przeszłość przemyka w
tej książce w telegraficznym skrócie, bo jak tu zamknąć tyle spraw na trzystu
czterech stronach? Wydawałoby się, że to jednak sporo. Może i tak, ale w
książce są osiemdziesiąt dwa rozdziały, z których każdy zaczyna się mniej
więcej w połowie strony i często tak się też kończy. Rozdział trzydziesty
czwarty ma trzy i pół linijki tekstu, trzydziesty drugi też jest niewiele
dłuższy. Mam wrażenie sztucznego rozciągnięcia tekstu, zapisywania
powierzchownych, drętwych dialogów.
Nie dowiedziałam się z
tej książki niczego, o czym wcześniej bym nie wiedziała. Uważam, że Joanna
Lustyk pisze o wielu sprawach, nie wplatając ich w tok narracji, tylko na
zasadzie informowania, ciekawostek. I tak dowiadujemy się, że u katolików
święcono pokarmy na Wielkanoc, a prawosławni obchodzili to święto według swego
kalendarza, jak dzieje się co roku. Takich oczywistości jest więcej: wagony bydlęce,
ziemianki w stepach, trudy życia powojennego, zmiana granic.
Czy książka miała być
przeznaczona dla amerykańskiego odbiorcy? Autorka mieszka w Stanach. Trzeba by w takim razie trochę
uporządkować losy rodzin i głównego bohatera. Adam Leński to dla mnie sztuczna
postać, bardzo słabo osadzona w realiach. Nie wiadomo czym się zajmuje, czy ma
jakichś znajomych i przyjaciół, ile ma lat. Kiedy właściwie umiera jego ojciec,
który to rok? Żyje jeszcze Wiktoria, siostra ojca, urodzona w 1900 roku, bo
Adam odwiedza ją w Przeworsku. Sam zaś bohater to rocznik 1940? 1941? Doskonale
pamięta gołe komsomołki idące na Berlin! Realizm wydaje się nieraz mocno
naciągnięty. Żona Adama gromadzi plastikowe pojemniki po jogurtach i pudełka po
daniach obiadowych! Kiedy to do nas dotarło? Na pewno nie w latach siedemdziesiątych!
Czepiam się? Po prostu nie lubię, gdy autor nie jest rzetelny.
I cóż to za ocena
polskich teatrów dokonana przez panią Lustyk: „u nas teatry to przeważnie tak…
od ściany do ściany” i dalej o „bełkocie” (str. 261). A uwagi o Teatrze
Telewizji, w którym grane są „sztuczydła”! Mnie sztucznym wydaje się styl i
język autorki, która używa często wydumanych porównań czy metafor, raczej
śmiesznych niż poetyckich: „łzy ciekły strumieniem na podłogę i czubki butów”,
„cisza była tak głęboka, że aż głośna”. Dodam jeszcze mało wyszukane: „świat
rozsypał się jak budowla z piasku” czy „życie jawiło mu się jako kupa gruzu”.
Nie polecam. Uważam, że
szkoda czasu na lekturę.
Komentarze
Prześlij komentarz