Anna Kańtoch - "Łaska"
Anna Kańtoch, autorka książek fantasy, napisała swój pierwszy kryminał. Zachęcona pochlebnymi opiniami zapisałam się w kolejkę biblioteczną. A tu miła niespodzianka, dostałam tę książkę w prezencie i co prędzej zasiadłam do jej czytania.
Od razu "weszłam" w tajemniczy i mroczny klimat października 1955 roku, kiedy to po tygodniu od zniknięcia znalazła się w lesie sześcioletnia Marysia. Dziewczynka ma na sukience ślady zaschniętej krwi, a we włosach coś, co sprawia, że jej zszokowana ciotka ścina je i jest rada, że siostrzenica nic nie pamięta. Emilia uważa, że to łaska zapomnienia.
Tak zaczyna się akcja powieści. Potem mamy już styczeń 1985 roku i dorosłą Marię, która jest nauczycielką języka polskiego w rodzinnej Mgielnicy, małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają, a Dni Miasta są obchodzone, o dziwo, w lutym!
Maria wciąż nie pamięta zdarzeń sprzed trzydziestu laty, ale przeszłość powoli zaczyna wracać wraz z serią morderstw. Więcej nie będę zdradzać i muszę przyznać, że debiut autorki w innym gatunku literackim wypadł naprawdę świetnie. Mrok i tajemnica utrzymują się do końca powieści i choć w pewnym momencie zaczęłam podejrzewać niektóre osoby, to jednak motywy ich postępowania pozostają właściwie nie do końca jasne. Może tak jest i ciekawiej, można samemu zastanawiać się nad tym dalej, już po przeczytaniu.
Autorka umiejętnie buduje napięcie, powoli odsłania przeszłe i teraźniejsze zdarzenia, pokazuje Marię jako osobę, na której życiu wciąż kładą się cieniem niewyjaśnione okoliczności jej zaginięcia przed laty. To bardzo ciekawa postać, zyskuje dodatkowo dzięki przygarnięciu bezdomnego kota.
Interesująco wypadła też sylwetka prowadzącego śledztwo milicjanta, porucznika Adama Bogusza i pomagającej mu sierżant Beaty Drzymały.
Annie Kańtoch udało się oddać małomiasteczkowy klimat czasów PRL - u, szarzyzny, braków w zaopatrzeniu i ogólnego marazmu podkreślanego dodatkowo jesienną i zimową pogodą, błotem, zadymką, mrozem. Taka aura współgra z tym, co zaczyna się dziać w Mgielnicy i co spowoduje, że Marię Lenarczyk powoli zacznie opuszczać łaska zapomnienia.
Czekam na kolejne kryminały Anny Kańtoch.
Od razu "weszłam" w tajemniczy i mroczny klimat października 1955 roku, kiedy to po tygodniu od zniknięcia znalazła się w lesie sześcioletnia Marysia. Dziewczynka ma na sukience ślady zaschniętej krwi, a we włosach coś, co sprawia, że jej zszokowana ciotka ścina je i jest rada, że siostrzenica nic nie pamięta. Emilia uważa, że to łaska zapomnienia.
Tak zaczyna się akcja powieści. Potem mamy już styczeń 1985 roku i dorosłą Marię, która jest nauczycielką języka polskiego w rodzinnej Mgielnicy, małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają, a Dni Miasta są obchodzone, o dziwo, w lutym!
Maria wciąż nie pamięta zdarzeń sprzed trzydziestu laty, ale przeszłość powoli zaczyna wracać wraz z serią morderstw. Więcej nie będę zdradzać i muszę przyznać, że debiut autorki w innym gatunku literackim wypadł naprawdę świetnie. Mrok i tajemnica utrzymują się do końca powieści i choć w pewnym momencie zaczęłam podejrzewać niektóre osoby, to jednak motywy ich postępowania pozostają właściwie nie do końca jasne. Może tak jest i ciekawiej, można samemu zastanawiać się nad tym dalej, już po przeczytaniu.
Autorka umiejętnie buduje napięcie, powoli odsłania przeszłe i teraźniejsze zdarzenia, pokazuje Marię jako osobę, na której życiu wciąż kładą się cieniem niewyjaśnione okoliczności jej zaginięcia przed laty. To bardzo ciekawa postać, zyskuje dodatkowo dzięki przygarnięciu bezdomnego kota.
Interesująco wypadła też sylwetka prowadzącego śledztwo milicjanta, porucznika Adama Bogusza i pomagającej mu sierżant Beaty Drzymały.
Annie Kańtoch udało się oddać małomiasteczkowy klimat czasów PRL - u, szarzyzny, braków w zaopatrzeniu i ogólnego marazmu podkreślanego dodatkowo jesienną i zimową pogodą, błotem, zadymką, mrozem. Taka aura współgra z tym, co zaczyna się dziać w Mgielnicy i co spowoduje, że Marię Lenarczyk powoli zacznie opuszczać łaska zapomnienia.
Czekam na kolejne kryminały Anny Kańtoch.
Komentarze
Prześlij komentarz