Jozef Karika - "Szczelina"
"Wystarczy jedna szczelinka, cienka jak włosek, jedna jedyna, a to już zaczyna działać - twój żałosny mały świat i osobowość czy poczucie tożsamości legają w gruzach. I rozpad, totalny rozkład, z każdą sekundą jest coraz szybszy".
Wcześniej przeczytałam "Strach", podobnie jak Igor, bohater "Szczeliny". Byłam więc już nieco wprowadzona w klimat i tematykę. Są tu też wzmianki o tragedii na przełęczy Diatłowa; (polecam świetną książkę Alice Lugen) i odwołania do wielu innych publikacji na temat tajemniczych zaginięć ludzi.
Mnie przy okazji przypomniał się też rewelacyjny film Petera Weira "Piknik pod Wiszącą Skałą" i książka Joan Lindsay.
Tajemniczy dźwięk, który nagrał na Trybeczu Andrej z powieści Kariki brzmiący jak flet skłonił mnie do wysłuchania kolejny raz motywu muzycznego z filmu Weira wykonywanego na fletni pana.
Teraz też go włączyłam, by poczuć klimat opowieści, tajemnicy, której nie bardzo da się wyjaśnić racjonalnie, choć taka opcja również pojawia się u słowackiego pisarza za sprawą kolejnej postaci, Davida Kerczela.
Bardzo wciągająca jest ta historia, mimo że początkowo trochę nużą relacje Igora, ale wyczuwa się już, że to wszystko gdzieś zmierza i chyba niekoniecznie w dobrym kierunku, sam bohater zresztą o tym mówi.
Potem zaś, gdy już jesteśmy z czwórką(???) turystów na Trybeczu, akcja przyśpiesza i dzieją się rzeczy dziwne, niepokojące, straszne. Kończyłam powieść nocą i przyznaję, że gasiłam potem światło z pewną obawą. Zasnęłam jednak szybko, nie trapiły mnie koszmary, obudziłam się wyspana.
Nie zastanawiałam się, jak Igor: "Czy ja w ogóle żyję na tym samym świecie, czy to ta sama rzeczywistość, w której pojechaliśmy z Mią w Trybecz?"
Na Trybecz się jednak nie wybiorę, po co kusić los :)
Polecam książki Jozefa Kariki.
Komentarze
Prześlij komentarz