Didier Eribon - "Życie, starość i śmierć kobiety z ludu"

Po przeczytaniu "Powrotu do Reims" sięgnęłam po drugą książkę Didiera Eribona. Izabella Adamczewska w grudniowym numerze magazynu "Książki" umieszcza ją wśród 10. wydarzeń i zjawisk w 2024 roku, którymi się "zachwycaliśmy, oburzaliśmy i ratowaliśmy".
"Życie, starość i śmierć kobiety z ludu" znalazło się na 10. miejscu z tytułem "Didier, co matki nie kochał" . Pisze Adamczewska, że ta książka wzbudziła w 2024 roku najwięcej kontrowersji. 

O co poszło? Ano syn oddał swoją osiemdziesięcioośmioletnią matkę do domu opieki. Zaznaczyć trzeba, że tę decyzję podjął wspólnie ze swoimi trzema braćmi. No ale to on "ośmielił się" wyznać to, publikując na ten temat książkę.
Czyli, gdyby siedział cicho, sprawy by nie było; tak można by to spuentować. Tymczasem problem oczywiście jest, nie tylko we Francji, u nas też przyrasta liczba osób starych wymagających opieki. Wydawałoby się, że może tam jest lepiej to zorganizowane, okazuje się, że niekoniecznie.
Eribon pisze o tym w swojej książce. Jest filozofem i socjologiem, więc patrzy na te sprawy właśnie nie tylko z perspektywy syna.

Punktem wyjścia jego rozważań są dwie książki - "Starość" Simone de Beauvoir i "Samotność umierających" Norberta Eliasa. Bazuje też i na wielu innych lekturach, jak chociażby Bohumila Hrabala "Skarby świata całego" czy "Bliskich" Annie Ernaux.
Analizuje zagadnienia związane z nieodwracalną zmianą miejsc, z nowym światem, którym dla jego matki staje się dom opieki, z odebraniem jej w jakiś sposób wolności.
Zapewnienie jej namiastki domu, pocieszające: "Nie martw się. Tutaj się tobą zajmą. Zobaczysz, będzie ci dobrze", jest w gruncie rzeczy absurdalne, co przyznaje autor. Po czasie wstydzi się tych "gotowych formułek".
Eribon pisze nie tylko o ostatnich latach życia matki, wraca i do wcześniejszych, dochodząc do wniosku, że było ono trudne i raczej mało było w nim radości.

Książka generalnie jest smutna, ale przecież poruszane przez autora kwestie nie skłaniają do optymizmu, choć często wolelibyśmy o nich nie wiedzieć, udajemy, że nas nie dotyczą, omijamy je.
Francuski filozof pisze: "Nieważne, jak bardzo chcemy trzymać rodzinę na dystans,, pragniemy się od niej oddalić i uwolnić się od jej wpływów, cały szereg przymusów sprowadza nas do niej ponownie, tym łatwiej, że przybierają one postać rytualnych uczuć i zobowiązań".

Bardzo ciekawa książka, podobnie jak i przeczytany przeze mnie wcześniej "Powrót do Reims". Obie te pozycje są jednocześnie trudne, bardzo wymagające i mogą wprawić w kompleksy w związku z nieznajomością wielu pozycji, do których odwołuje się autor. Choć zdaję sobie sprawę, że wiele kwestii nie zgłębiłam czy nawet nie do końca pojęłam, uważam, że warto podjąć ten wysiłek. Wiele też przecież zostaje.

Komentarze