Martin Caparros - "Głód"
„Jak, do
diabła, możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?” Pytanie to powraca
kilka razy na 710 stronach reportażu argentyńskiego dziennikarza i pisarza. Nie
daje spokoju w trakcie lektury i bardzo długo po niej.
Przytaczane
przez Caparrosa fakty, liczby, statystyki, opowieści i rozmowy są porażające.
Problem głodu, niedożywienia i chorób z tego wynikających wciąż jest obecny w
wielu krajach. Autor analizuje go w oparciu o swe wędrówki po Nigrze, Indiach,
Bangladeszu, Stanach Zjednoczonych, Argentynie, Sudanie Południowym i
Madagaskarze. Pomiędzy tymi relacjami zamieszcza refleksje dotyczące głodu w
kontekście historycznym, politycznym, społecznym.
Czyta się tę
książkę ze ściśniętym sercem. Wstrząsające są rozmowy z młodymi matkami, które
niosą swe chore z niedożywienia dzieci przez kilka godzin, by dotrzeć do
szpitala Lekarzy Bez Granic. Ich marzenia sprowadzają się do posiadania krowy i
pragnienia zaspokojenia głodu swej rodziny, bez ciągłego zastanawiania się, co
będą jedli jutro. Jedzą zresztą wciąż to samo, najczęściej proso, sorgo, ryż.
Ahmad z Nigru mówi, że proso to jego ulubiona potrawa. Gdy Caparros pyta, czy
jest lepsze niż kurczak, odpowiada: „Kurczaka nigdy nie jem. To po co miałby mi
smakować?” W takim tonie wypowiadają się też i inni rozmówcy autora. Przyjmują
biernie swój los, często podkreślając, że taki im przypadł. Być może zasłużyli
na niego, obrażając w jakiś sposób Boga. Nie znajdują jednak odpowiedzi, co
takiego strasznego mogli zrobić, by zasłużyć na taką karę.
Argentyński
dziennikarz wskazuje na różne przyczyny głodu: nieurodzaj, susze, słabe ziemie.
Oskarża też globalne korporacje, np. Monsanto, które bogacą się kosztem
najuboższych. Pisze o świecie, który jest „bezwzględny, arogancki i
przerażający”. Wskazuje na wzrost zainteresowania problemem głodu w sytuacjach
klasycznych klęsk. Tymczasem obecnie takie klęski są rzadko i jak pisze:
„Umierają oni tylko tak jak zawsze, dzień po dniu, bez przerwy”. Rocznie z
przyczyn związanych z głodem umiera 9 min ludzi, „półtora Holokaustu”.
Krytycznie
wypowiada się pisarz o organizacjach dobroczynnych, które pomagając, czerpią z
tego zbyt wiele korzyści lub też wydatkują pieniądze w nieodpowiedni sposób.
Stara się
nie moralizować, zadaje wiele pytań, na które trudno znaleźć odpowiedzi, poszukuje
rozwiązań, pobudza do refleksji. „Głód” jest bardzo trudną i ciężką lekturą.
Uważam jednak, że wartościową i ważną. Uświadamia, że może powinniśmy, chociaż
„na własnym podwórku”, spróbować żyć nieco uważniej. Zastanawiać się, robiąc
zakupy, czy rzeczywiście zjemy takie ilości produktów, czy nie będziemy ich
potem wyrzucać do śmietnika. Może to niewiele, ale przecież takie małe kroki
też mogą nauczyć nas wrażliwości.
Caparros w
zakończeniu pisze: „Zjeździłem świat i coraz bardziej doprowadza mnie on do
rozpaczy. Ale coraz bardziej wierzę w rozpacz i desperację”.
Przeczytajcie
„Głód”; nie będzie łatwo, ja po pierwszych stu stronach myślałam, że nie dam
rady. Jednak uznałam, że nie można zamknąć tej książki i stwierdzić, że lepiej
nie wiedzieć o takich strasznych sprawach. Przecież głód, to „największa
porażka ludzkości”.
Reportaż
Caparrosa to lektura obowiązkowa.
Komentarze
Prześlij komentarz