Maciej Płaza - "Skoruń"


Debiutancka książka Macieja Płazy zawiera siedem opowieści połączonych postacią narratora, tytułowego skorunia. Słowo to oznacza lenia i nicponia, choć można dyskutować, czy naprawdę bohater zasługuje na to określenie. Pracuje przecież ciężko, pomaga rodzicom, opuszcza za ich przyzwoleniem lekcje, a jego wybryki nie są groźne i przystają do typowych chłopięcych psot.
Tak się jednak przyjęło i wszyscy, łącznie z rodzicami, nazywają go skoruniem. Chłopiec mieszka w niewielkiej wsi w Sandomierskiem, nad Wisłą; są lata osiemdziesiąte XX wieku. Ojciec skorunia jest nauczycielem, sadownikiem, konstruktorem różnych maszyn mających usprawnić pracę w gospodarstwie, głównie w sadzie i ogrodzie. Matka, była pielęgniarka, zajmuje się domem. Relacja rodziców z synem jedynakiem jest tu pokazana dość specyficznie, nie ma w niej za wiele miłości i serdeczności. Opiera się głównie na dyscyplinie i posłuszeństwie.

Chłopiec żyje jakby w swoim świecie, ma dużą wyobraźnię, lubi przysłuchiwać się różnym opowieściom, które niekiedy ożywają w nim, „widzi” np. przeprawę niemieckich żołnierzy po skutej lodem Wiśle. Nawiązuje szczególną relację z cierpiącą na demencję dawną dziedziczką Siekierską, wymykając się nocami z domu, by pobyć z nią, mieszkającą samotnie w zrujnowanym dworze. Nie bardzo wie, co go tam ciągnie: „czy litość, choć niby nie litowałem się nad nią ani trochę, czy to, że mnie jesienią tak dziwnie usynowiła, czy może jak ścierwojad czyhałem na jej umarcie”.

Jak już wspomniałam, skoruń potrafi słuchać uważnie, interesują go sprawy minione, chce poznać przyczynę ciągłych waśni między ojcem i jego bratem Bogdanem. W najdłuższym opowiadaniu pt. „Bracia” sąsiad Józef wtajemnicza go w historię konfliktu. Jest tutaj niezwykle prawdziwa i oddziałująca na wyobraźnię czytelnika opowieść o groźnej powodzi sprzed lat. Plastyczne opisy żywiołu pustoszącego wieś Czaple na długo pozostają w pamięci.

Piękne i barwne opisy to obok języka wielka zaleta prozy Macieja Płazy. Nasłonecznione jabłka, morele i inne owoce wydają się bliskie na wyciągnięcie ręki, aż chciałoby się je zrywać, pamiętając jednak, że „Jabłko należy chwycić delikatnie, z szacunkiem, jak jajko. Nie ściskać, tylko ująć, podtrzymać u dołu małym palcem, palec wskazujący oprzeć o ogonek i na tej dźwigience przechylić je jednym ruchem…”
Czuje się też niemalże smak moreli, ich sok ma „gęstość miodu”. Wspaniałe są opisy kwietnych klombów pielęgnowanych przez matkę skorunia. Ma się wrażenie uczestniczenia w przebieraniu jabłek, kąpielach w Wiśle, rozbijaniu cyrkowego namiotu czy rozmowach w Starym Domu.

Wszystko zaś opowiedziane jest barwnym, bogatym, poetyckim, chwilami dosadnym językiem stylizowanym gwarowo. Czyta się te sformułowania: „tydzieńś, „robotęśmy mieli” „jabłkaśmy zrywali”, „takśmy”, by samemu zacząć myśleć podobnie: „Kotomśmy dać jeść powinni, bo głodne".
Warto sięgnąć po debiut Macieja Płazy, a potem i po jego najnowszą powieść „Robinson w Bolechowie".



Komentarze