Malcolm Lowry - "Pod wulkanem"


Zainteresowałam się tą powieścią dzięki książce Patricka Deville „Viva”. Nie słyszałam wcześniej o „Pod wulkanem”, które określane jest mianem arcydzieła literatury światowej.

Czytało mi się trudno; długie zdania, mnóstwo dygresji, cofania się w czasie. Wiele tu odniesień literackich i historycznych, nie wszystkie potrafiłam odczytać. Jednak stopniowo wnikałam w ten powieściowy świat, zanurzałam się w egzotykę meksykańskich krajobrazów. Lowry w sposób niesamowity kreśli słowami poszczególne obrazy, zdawało mi się, że widzę  cantinas, gdzie główny bohater Geoffrey Firmin, częściej nazywany Konsulem, wypija kolejne szklanki mescalu i tequili, dwa wulkany: Popocatepetl i Ixtaccihuatl, u podnóża których rozgrywa się akcja – jeden dzień z życia Konsula. To szczególny dzień w Meksyku – Dzień Umarłych obchodzony jako radosne święto z zabawą i tańcami, barwnymi korowodami i czekoladkami w kształcie szkieletów, czaszek czy karawanów.

W tej scenerii poruszają się bohaterowie, oprócz Konsula, jego była żona Ivonne, która właśnie do niego wróciła, jego brat Hugh, przyjaciel Jacques Laruelle. Poznajemy też ich wcześniejsze losy, bo, jak już pisałam, moc tu retrospekcji i wspomnień.

Przejmujące są refleksje Konsula, człowieka pogrążającego się w pijaństwie, jego samotność, mimo otaczających go ludzi, niemogących mu jednak pomóc. Obrazy drogi przez las w czasie burzy, nocą, gdy Ivonne i Hugh szukają Konsula to absolutne mistrzostwo opisu. Zresztą, cała powieść taka jest, trzeba tylko nie poddawać się początkowym trudnościom w czytaniu.

Świat lat trzydziestych, wojna domowa w Hiszpanii, rewolucja meksykańska, ukrywający się Trocki, malowidła Riwery na Pałacu Cortesa, Frida Cahlo, echa rodzącego się nazizmu w Niemczech – „to świat rozpada się, eksploduje…”
Czytałam w czasie epidemii koronawirusa, czy nasz świat też właśnie się rozpada…

Komentarze