Eustachy Rylski - "Stankiewicz: Powrót"

Po przeczytaniu wydanego ostatnio zbioru esejów Rylskiego „Jadąc” wróciłam do jego debiutu, dyptyku „Stankiewicz: Powrót”. Od niego zaczęła się moja fascynacja prozą tego pisarza.

Powrót do pułkownika Huberta Stankiewicza i majora Maksa Rogoyskiego pozwolił mi na nowo zagłębić się w mało znane epizody związane z walkami bolszewików z białogwardzistami. Chyba pamiętamy głównie rewolucję 1917 roku i zwycięstwo czerwonych, a to, że walka trwała dalej, jakoś umyka naszej, tzn. na pewno mojej, pamięci. Rylski daje szansę zainteresowania się tym bliżej, bo są u niego postaci i fakty historyczne, a sami główni bohaterowie też mają swoje pierwowzory. W eseju „Inne tony” pisarz przywołuje swego dziadka wspominającego wraz ze swym kompanem kilkudziesięcioosobowy chór cygański żegnający późną jesienią 1919 roku w Odessie białą Rosję.

Stankiewicz i młodszy od niego Rogoyski z „Powrotu” są Polakami i walczą po stronie białych. Ten pierwszy jest synem powstańca 1863 roku, ale po jego śmierci wychowywał się w Rosji, bo matka wyszła za mąż za Rosjanina. Tego nie wybaczyła jej nigdy mocno patriotycznie usposobiona rodzina. Odwiedzając po latach swoich krewnych, Stankiewicz uświadamia im, że matka spędziła u boku Kostii Tiagilewa swoje najszczęśliwsze lata. Oczywiście taki pogląd mocno kłóci się z nurtem narodowej martyrologii.

Podobnie i sam pomysł uczynienia Stankiewicza i Rogoyskiego żołnierzami carskiej armii zdaje się kontrastować z tradycjami powstańczymi naszego narodu. W retrospekcjach pojawiają się te tematy. Pułkownik Stankiewicz w jakiś sposób czuje się spadkobiercą testamentu zawartego w liście ojca, który matka ukryła przed nim, a który przeczyta dopiero po trzydziestu latach od jego śmierci. Każe mu to zemścić się na jego zabójcy. Jednak zawarte w liście wzniosłe tony związane z ojczyzną, z polskością nie są dla niego żadnym drogowskazem. Bohater nie zastanawia się nad tym, po prostu mieszka w Rosji, jest w carskiej armii, obce są mu dylematy tożsamościowe.

Nie ma ich też Maks Rogoyski, dla niego wojna to „zajęcie, które starał się wykonywać w sposób przynoszący mu możliwie najmniej przykrości…” Jego pradziadek i dziadek wzbogacili się na powstańcach, ojciec zasłynął z zamiłowania do burd i awantur. Maks utrzymuje poprawne stosunki z okolicznym ziemiaństwem, wybaczającym mu np. to, że nie poluje, co uznawane jest za dziwactwo. Znacznie gorszym jest, gdy oznajmia w towarzystwie, że Mickiewicz to grafoman.

Bohater „Powrotu” długo szuka swojego miejsca, jeszcze przed mobilizacją w 1915 roku podróżuje po Anglii i Szkocji, żeni się. Pisarz dodaje Rogoyskiemu nowych doświadczeń, które ten przyjmuje z pokorą. Gdy wraca z wojny, ma wrażenie, że czeka go już tylko jałowy czas i „że nie wraca się nigdy, jeśli znikąd się idzie, a on właśnie przybył stamtąd”.

W prozie Eustachego Rylskiego od początku wyczuwa się nostalgię, żal za czasem minionym, za przemijaniem, smutek wreszcie, o którym pisarz mówi, że „w przeciwieństwie do rozpaczy bywa przyjemnością(…) i można w nim znaleźć ukojenie”. Mnie odpowiadają takie klimaty, a do tego wspaniały język, styl, polszczyzna piękna i niemalże dystyngowana, jeśli mogę użyć tego określenia. W „Innych tonach” z przywoływanego już przeze mnie zbioru „Jadąc” Rylski pisze, że „ceni sobie dar dystynkcji, na jaką zapracowały pokolenia”.

Do utworów tego pisarza mogę wracać po kilka razy, wciąż jest to okazja do głębokiego i niespiesznego namysłu nad życiem, sensem istnienia, naszymi wyborami. 

Komentarze