Ildefonso Falcones - "Malarz dusz"


Malarz dusz" kieruje czytelnika do Barcelony początku XX wieku. Przewodnikiem jest pisarz hiszpański Ildefonso Falcones; zasłynął powieścią “Katedra w Barcelonie”. Nie czytałam jej, zaś tytuł “Malarz dusz” od razu mi się spodobał, z zawartością niestety już gorzej.  

Jeszcze początek mnie zainteresował, ale potem zaczęły mnie przytłaczać kolejne zdarzenia. Powieść jest bowiem dla mnie zdecydowanie za długa. Na ponad sześciuset stronach autor stłoczył mnóstwo postaci, zdarzeń, nieszczęść, szczegółów niewiele wnoszących do akcji, która obfituje w najróżniejsze, często dość nieprawdopodobne, zwroty. Mało racjonalną, dziwną nawet, jest przemiana bohaterów i motywy ich działania, np. sztuczność relacji Dalmaua i rodziny jego pracodawcy don Manuela, infantylny związek z jego córką Ursulą. Takim najbardziej wydumanym pomysłem jest tu dla mnie tak bardzo znaczący udział w akcji i jej zwrotach pary bezdomnych dzieci, zwłaszcza Maravillas; dziewczynka w sumie decyduje o losie głównej pary – Dalmaua i Emmy. Sprytu oczywiście mogła ją nauczyć ulica, ale ta ponadprzeciętna inteligencja, znajomość tajników duszy człowieka - to chyba zdecydowanie na wyrost. 


Do Emmy Tasies też można mieć zastrzeżenia, no bo skąd u takiej słabo wykształconej osoby wybitne oratorskie umiejętności. Okrzyknięto ją Nauczycielką, miała porywać tłumy, zwłaszcza kobiety. Stała się jedną z przywódczyń Bractwa Republikańskiego. Walcząc o wyzwolenie kobiet, zwłaszcza spod wpływu Kościoła, sama nie bardzo radziła sobie z dominacją mężczyzn. 


Autor poświęca tym zagadnieniom sporo miejsca i w tym akurat jest element poznawczy. Podobnie jak i w skupianiu uwagi na detalach architektonicznych charakterystycznych dla epoki, na pięknie Barcelony, wizjach jej “bożego architekta” Antonio Gaudiego. Jest tego jednak też trochę za dużo i może męczyć analizowanie nowych technik zdobniczych czy detali produkcji płytek ceramicznych. 


Ciągnie się ta opowieść “okraszona” kolejnymi nieszczęściami Dalmaua i Emmy, by znaleźć swój finał w niemalże bajkowym zakończeniu, co wydaje się zbyt piękne. Trzeba wykrzesać z siebie dużo silnej woli, by kontynuować czytanie i nie “utonąć” w powodzi wydarzeń i nieszczęść. Bez straty dla fabuły byłoby chyba skrócenie “Malarza dusz”, zwłaszcza że pewne treści powtarzają się. Polecam bardzo umiarkowanie. 

Komentarze