Jakub Małecki - "Święto ognia"
Jakub Małecki - rocznik 1982, to autor wielu bardzo poczytnych powieści. Był też nagradzany za niektóre z nich. Jest również tłumaczem z języka angielskiego. Zaczynał od literatury fantasy i horrorów, przechodząc stopniowo w stronę powieści obyczajowej.
W 2017 roku przypadkiem (książka leżała na parapecie w domu wczasowym) przeczytałam jego "Przemytnika cudu"; nie podobał mi się ten horror przedstawiający zdarzenia z XIV wieku "objawiające się" niespodzianie w Poznaniu czasów współczesnych.
W następnym roku trafiłam na "Dżozefa" i tym razem Jakub Małecki bardzo mnie zainteresował opowieścią na pograniczu realizmu magicznego z wykorzystaniem prozy Conrada. Pomyślałam, że chyba warto sięgnąć po następne powieści, przeczytałam "Ślady", "Rdzę", "Nikt nie idzie". Niestety w żadnej nie odnalazłam klimatu "Dżozefa". Historie wydały mi się opowiedziane powierzchownie, bohaterowie nakreśleni pobieżnie, bez zbytniego wnikania w motywy ich działania.
"Święto ognia" wygrało w ubiegłorocznym konkursie Książka Roku na portalu Lubimy czytać. Kinga Dębska wyreżyserowała film, w tym roku ma się pojawić na ekranach. Postanowiłam jeszcze raz dać szansę prozie Jakuba Małeckiego, tym bardziej że jako członkini DKK miałam o niej dyskutować.
Jest to historia rodziny Łabendowiczów opowiedziana z perspektywy trojga jej członków: 21-letniej Anastazji, dziewczyny z porażeniem mózgowym, jej 30-letniej siostry Łucji, tancerki baletowej i ich ojca. O matce niewiele wiadomo, nie ma jej, spowija ją jakaś tajemnica, ale stopniowo będzie to wyjaśniane.
Główną bohaterką uczynił autor Nastkę, to ona, jak to sama określa, "bardzo potrafi patrzeć". Porusza się na wózku, nie mówi, rozumie ją właściwie tylko siostra, co jest dość dziwne, zważywszy na ciągłą opiekę nad nią jej ojca, który ma problem w porozumiewaniu się z córką.
Można by zatem pochwalić autora, że właśnie osobę niepełnosprawną wybrał na bohaterkę książki. Niestety sposób w jaki ją pokazał nie zasługuje wg mnie na pochwałę. Nastka została tu bardzo zinfantylizowana, przypomina raczej dziecko, a nie dorosłą (21 lat) dziewczynę. By rozśmieszyć tatę, wypluwa rzodkiewkę, na rehabilitację mówi fikumiku, cieszy się na wizytę dziadków, bo "będzie granie łyżkami na garnkach i rzucanie czymś w babcię". Jednocześnie jest tu niekonsekwencja, bo Anastazja zdała maturę, co w sumie przy jej tak znacznych ograniczeniach jest dość zastanawiające. Ponadto kocha się w chłopaku z sąsiedztwa, a tu takie zabawy!
Mam wrażenie, podobne jak przy innych powieściach Małeckiego, że szkicuje on pewna historię, upychając nieco swoje opowieści w skromnych ramach - książka ma 253 strony, a gdyby zapełnić puste miejsca, byłoby dużo mniej. Nie została pokazana proza życia z osobą niepełnosprawną, motywy działania bohaterów są niekiedy dla mnie niezrozumiałe - ojciec zostawia córkę samą w nocy, mimo że boi się, że spadnie ona z łóżka lub zakrztusi się śliną. Łucja, która wreszcie ma szansę na główną rolę w przedstawieniu baletowym, ukrywa kontuzję i faszeruje się środkami przeciwbólowymi w bardzo dużych ilościach, co oczywiście nie może dobrze się skończyć. Dodam jeszcze dziadka, który, by zabawić wnuczkę, "rzucał w przejeżdżające auta woreczkami z wodą" i to z "kładki nad ulicą"!
Dla mnie "Święto ognia" nie jest wzruszającą opowieścią o niepełnosprawnej dziewczynie, jej przeżycia i emocje są wg mnie mało wiarygodnie pokazane; denerwujące jest jej infantylizowanie. Wątek nieobecnej matki potraktowany został bardzo ogólnikowo, powierzchownie i też dość zastanawiająco. Nie rozwijam, by nie zdradzać szczegółów. Drugi dziadek dziewcząt pojawia się też na chwilę, nie bardzo wiadomo w jakim celu.
Wygląda na to, że nie polubię prozy Jakuba Małeckiego. Myślę, że może gdyby bardziej rozwijał swoje opowieści, dał szansę na przyjrzenie się bliżej bohaterom, nie włączał niektórych postaci bez pomysłu na ich role w powieści, byłoby lepiej, ciekawiej, bardziej wiarygodnie.
Komentarze
Prześlij komentarz