Szczepan Twardoch - "Powiedzmy, że Piontek"
"Książki zasiewają w ludzkich głowach suche ziarna, które potem powoli sycą się ludzkimi tęsknotami, puchną i pęcznieją, i wypełniają te głowy". To słowa Erwina Piontka, bohatera ostatniej książki Szczepana Twardocha. A może to nie on je wypowiedział, tylko autor, który właśnie "niewidzialny przysunął się do ognia", niedaleko od postaci, którą stworzył i dalej stwarza, prowadząc z nim rozmowę, wymieniając myśli.
Mnie bardzo odpowiadają takie nieoczywiste narracje, gra z czytelnikiem.
Szczepan Twardoch uwodzi mnie swoimi przeskokami czasowymi i przemianami bohatera. Niby to wciąż ten sam Erwin Piontek, który realizuje na emeryturze swoje marzenia opłynięcia niczym Leonid Teliga kuli ziemskiej. Z braku innych możliwości pływa w kółko po Zalewie Rybnickim, zaznaczając kreskami kolejne mile.
A gdyby tak Erwin Piontek znalazł się w Namibii, bo urodziłby się w XIX wieku i trafił tam, bo bardzo chciał być marynarzem. Namibia była wtedy kolonią niemiecką, a taki Jacob Bassendowski (postać autentyczna) pochodził z Górnego Śląska; nasz bohater ma okazję spotkać się z nim.
Wreszcie jest i trzeci Erwin Piontek (a może to ten sam?),urodzony w 1979 roku; tu akcja przeniesie się w nie tak znowu odległą przyszłość, bo do roku 2031!
Powieściowy Erwin zaczyna przejmować władzę nad autorem (narratorem),mówi mu: "Tutaj jest moja historia, którą sam opowiadam, i panują tu moje zasady..."
Tak sobie prowadzą ten spór, a tymczasem mamy epokę "Łżepolski" i Ludowe Państwo Polskie z jego naczelnikiem prof. Zenonem Wilkiem. Cóż, dość uporna wizja! Nasz bohater wcieli się w zaskakującą rolę.
Trzech Erwinów Piontków, trzy różne wizje życia; dwóch Szczepanów Twardochów. Autor w wywiadzie dla Onet Kultura mówi, że przecież ktoś taki jak Szczepan Twardoch to też postać fikcyjna, w takim sensie, w jakim pokazany jest w powieści.
Zgadzam się z taką konwencją. Już w "Wiecznym Grunwaldzie" mieliśmy wędrówki w czasie i odradzanie się bohatera. W "Drachu" stary Pindur mówi, że "drzewo, człowiek, sarna, kamień, to samo". Dodaje: "Takie je to nasze żywobyci na tyj ziymie".
Dla mnie "Powiedzmy, że Piontek" to kolejna świetna powieść pisarza z Pilchowic. To miejsce znów się tu pojawia, podobnie też jak i Jorg Draga, dziadek Twardocha, który zmarł w 2020 roku po 100 latach życia, a jego wnuk poświęcił mu piękny felieton w Gazecie Wyborczej.
Czytam kolejne powieści autora "Morfiny" i wciąż jestem pod ich wielkim wrażeniem. Doceniam talent, styl i język, chwalę nowe pomysły.
Miałam okazję obejrzeć dwa przedstawienia w Teatrze Śląskim zrealizowane na podstawie "Dracha" i "Pokory". Zachwyciły mnie możliwości inscenizacyjne i interpretacyjne tych tekstów. Scenografia wpisała się idealnie w moje wyobrażenia, choć wcześniej trudno mi było pojąć, jak można takie teksty przenieść na deski teatru.
"Powiedzmy, że Piontek" to nie jest łatwa lektura, tak jak i powiedzmy pozostałe książki Twardocha. Wiele tu różnych refleksji, dygresji, odniesień. Czy wszystko jestem w stanie odszyfrować, zrozumieć do końca? Na pewno nie, ale czy muszę, mogę to przecież odczytać po swojemu, mogę wreszcie po prostu czerpać radość z czytania. Dzięki Internetowi mam możliwość sprawdzenia nazwisk czy miejsc.
Staram się podejmować wyzwania, przed którymi stawia mnie autor. We wspomnianym już wywiadzie sam przyznaje, że "ta książka jest ślepym zaułkiem". Chętnie nim podążałam, choć bywało wąsko, trudno dostępnie, no i ślepo.
Zapewniam autora, że zgodnie z tym, co nakazał swemu bohaterowi: "żebyś mi nie znudził czytelnika", dobrze się bawiłam, a i wiedzę swą wzbogaciłam, bez powiedzmy.
Mnie bardzo odpowiadają takie nieoczywiste narracje, gra z czytelnikiem.
Szczepan Twardoch uwodzi mnie swoimi przeskokami czasowymi i przemianami bohatera. Niby to wciąż ten sam Erwin Piontek, który realizuje na emeryturze swoje marzenia opłynięcia niczym Leonid Teliga kuli ziemskiej. Z braku innych możliwości pływa w kółko po Zalewie Rybnickim, zaznaczając kreskami kolejne mile.
A gdyby tak Erwin Piontek znalazł się w Namibii, bo urodziłby się w XIX wieku i trafił tam, bo bardzo chciał być marynarzem. Namibia była wtedy kolonią niemiecką, a taki Jacob Bassendowski (postać autentyczna) pochodził z Górnego Śląska; nasz bohater ma okazję spotkać się z nim.
Wreszcie jest i trzeci Erwin Piontek (a może to ten sam?),urodzony w 1979 roku; tu akcja przeniesie się w nie tak znowu odległą przyszłość, bo do roku 2031!
Powieściowy Erwin zaczyna przejmować władzę nad autorem (narratorem),mówi mu: "Tutaj jest moja historia, którą sam opowiadam, i panują tu moje zasady..."
Tak sobie prowadzą ten spór, a tymczasem mamy epokę "Łżepolski" i Ludowe Państwo Polskie z jego naczelnikiem prof. Zenonem Wilkiem. Cóż, dość uporna wizja! Nasz bohater wcieli się w zaskakującą rolę.
Trzech Erwinów Piontków, trzy różne wizje życia; dwóch Szczepanów Twardochów. Autor w wywiadzie dla Onet Kultura mówi, że przecież ktoś taki jak Szczepan Twardoch to też postać fikcyjna, w takim sensie, w jakim pokazany jest w powieści.
Zgadzam się z taką konwencją. Już w "Wiecznym Grunwaldzie" mieliśmy wędrówki w czasie i odradzanie się bohatera. W "Drachu" stary Pindur mówi, że "drzewo, człowiek, sarna, kamień, to samo". Dodaje: "Takie je to nasze żywobyci na tyj ziymie".
Dla mnie "Powiedzmy, że Piontek" to kolejna świetna powieść pisarza z Pilchowic. To miejsce znów się tu pojawia, podobnie też jak i Jorg Draga, dziadek Twardocha, który zmarł w 2020 roku po 100 latach życia, a jego wnuk poświęcił mu piękny felieton w Gazecie Wyborczej.
Czytam kolejne powieści autora "Morfiny" i wciąż jestem pod ich wielkim wrażeniem. Doceniam talent, styl i język, chwalę nowe pomysły.
Miałam okazję obejrzeć dwa przedstawienia w Teatrze Śląskim zrealizowane na podstawie "Dracha" i "Pokory". Zachwyciły mnie możliwości inscenizacyjne i interpretacyjne tych tekstów. Scenografia wpisała się idealnie w moje wyobrażenia, choć wcześniej trudno mi było pojąć, jak można takie teksty przenieść na deski teatru.
"Powiedzmy, że Piontek" to nie jest łatwa lektura, tak jak i powiedzmy pozostałe książki Twardocha. Wiele tu różnych refleksji, dygresji, odniesień. Czy wszystko jestem w stanie odszyfrować, zrozumieć do końca? Na pewno nie, ale czy muszę, mogę to przecież odczytać po swojemu, mogę wreszcie po prostu czerpać radość z czytania. Dzięki Internetowi mam możliwość sprawdzenia nazwisk czy miejsc.
Staram się podejmować wyzwania, przed którymi stawia mnie autor. We wspomnianym już wywiadzie sam przyznaje, że "ta książka jest ślepym zaułkiem". Chętnie nim podążałam, choć bywało wąsko, trudno dostępnie, no i ślepo.
Zapewniam autora, że zgodnie z tym, co nakazał swemu bohaterowi: "żebyś mi nie znudził czytelnika", dobrze się bawiłam, a i wiedzę swą wzbogaciłam, bez powiedzmy.
Komentarze
Prześlij komentarz