Beata Biały - "Słońca bez końca. Biografia Kory"
Nie jest
łatwo napisać ciekawą biografię. Z pewnością trzeba dotrzeć do wielu źródeł, do
tego, co już wcześniej na temat danej osoby napisano, odbyć rozmowy z tymi, którzy
ją znali. Potem konieczne jest uporządkowanie materiału i nadanie mu
interesującej formy. Podobały mi się książki Magdaleny Grzebałkowskiej o Komedzie, Beksińskich, księdzu Twardowskim czy Anny
Kamińskiej o Simonie Kossak i Wandzie Rutkiewicz.
„Słońca bez
końca” – to słowa, którymi, jak pisze we wstępie Beata Biały, „Kora zazwyczaj
pozdrawiała, a które otulały ciepłem i czułością”. Taki jest tytuł książki
mającej być biografią artystki, czy jednak spełnia to zadanie?
Tytuł można pochwalić, początkowe rozdziały też czytało się dobrze. Przybliżają
trudne dzieciństwo Kory, wtedy jeszcze Olgi Ostrowskiej, i lata jej młodości.
Stopniowo autorka dodaje coraz więcej wywiadów z osobami znającymi piosenkarkę
– mniej lub bardziej. Padają podobne pytania, odpowiedzi też w sumie zaczynają
się powielać. Głos zabierają m.in. syn Mateusz, liczni przyjaciele, fani,
fryzjer, styliści, muzycy. Długo by wymieniać całą plejadę osób, których
wspominki, anegdoty, jakieś niespecjalnie śmieszne żarciki zdominowały książkę.
Czytanie staje się coraz bardziej męczące, liczne powtórzenia są po prostu
nużące. Gdy dochodzi jeszcze drążenie tematu choroby i śmierci, ma się ochotę
powiedzieć: „Dość”! Są pewne granice, których nie powinno się przekraczać. Po
co tutaj opiekunka medyczna, która zdradza ostatnie słowa Kory, opowiada z
detalami o jej odchodzeniu.
Olga
Jackowska pisała piękne, poetyckie teksty i to one mówią wiele o niej. Owszem,
Beata Biały zamieszcza ich fragmenty, dość luźno jednak wiążąc je z
następującymi po nich rozdziałami. Zamieszczone na końcu książki dwa portrety,
filozoficzny i astrologiczny, nie są zbyt interesujące, próbują ująć „naukowo”
to, co w sumie wcześniej zostało już napisane. Całość robi wrażenie mało
spójnego przekazu, dodawania kolejnych rozdziałów chyba po to, by książka
zyskała na objętości, np. rozdział „marihuana”. Tytuły rozdziałów są pisane
małą literą, co dla mnie jest dość denerwujące.
Kora była z
pewnością osobą charyzmatyczną, poetką, wokalistką, która porywała tłumy na
swoich koncertach. Beacie Biały nie bardzo udało się taką właśnie artystkę
pokazać. Poprzez drążenie,
dociekanie, koncentrowanie się czasem na mało istotnych szczegółach odzierała
Korę z jej magii i magnetyzmu. Dobrze chociaż, że w książce znalazło się wiele
zdjęć z różnych etapów jej życia. Warto je obejrzeć, włączyć piosenki Kory i
Maanamu, wsłuchać się w teksty, w proste słowa o miłości, życiu, przyrodzie.
„Po prostu bądź”, „Krakowski spleen”, „Jestem kobietą” i wiele, wiele innych
pięknych i wciąż aktualnych tekstów, do tego wspaniała muzyka Marka
Jackowskiego.
Komentarze
Prześlij komentarz