Maciej Płaza - "Robinson w Bolechowie"



Bolechów - miejsce, gdzie jest pałac, gospodarskie domy i bloki pegeerowskie. To tam koncentruje się akcja powieści Macieja Płazy, czasem przenosi się też do Poznania czy w inne, nienazwane konkretnie miejsca.

Głównym bohaterem jest Robert, uznany malarz, nieślubny syn Łucji, wnuk Stefana, kustosza bolechowskiego pałacu zamienionego po wojnie w muzeum.
Jego losy przeplatają się z opowieścią o życiu kamieniarza Franciszka, dość tajemniczej postaci. Istotną rolę odegra tu też jego córka Urszula.

Fabułę powieści trzeba uważnie śledzić, bo wiele tu niedomówień, przemilczeń, skrytych treści. Uważności wymaga też język Płazy; długie, nawet bardzo długie zdania, wyrażenia gwarowe, neologizmy, różne ozdobniki językowe: "zgęstka", "rozstęchłe", "mszyście", "pozabijańce", "blokiśmy dostali". Wszystko to sprawia, że trzeba całkowicie "zanurzyć się" w tę prozę. Kiedy już to zrobiłam, "popłynęłam" jej nurtem.

Zachwycił mnie szczególnie świat Bolechowa i okolic przybliżany przede wszystkim przez Roberta. Malarskie widzenie krajobrazu i ludzi, bo to są właśnie tematy jego obrazów, staje się bardzo bliskie dla czytającego.
Chłonęłam barwy utrwalone przez Roberta na obrazach, poznawałam technikę tempery opisaną przez niego dokładnie. Oglądałam obrazy amerykańskiego malarza Andrew Wyetha, do których odsyła autor w posłowiu i którego obraz "Kobieta w oknie" zdobi okładkę.
Wyszukiwałam innych, o których wspomina bohater powieści: "Kobietę przy oknie" Oda Dobrowolskiego czy "Kwiaciarki" Olgi Boznańskiej.

Akcja "Robinsona w Bolechowie" obejmuje dość długi okres, zaczyna się od II wojny światowej, kończy na czasach współczesnych. Mamy okazję prześledzić przemiany społeczne, powstanie i potem upadek PGR-u, deweloperów i squatterów na poznańskiej Wildzie.
W tym zmieniającym się świecie trwałym elementem zdaje się być zagroda kamieniarza, pałac czy wędrówki Roberta po okolicy ze szkicownikiem, ołówkami i pastelami w pudełku po karmelkach "Glorja". To jednak tylko pozór, bo przecież i w tej przestrzeni dokonuje się zmiana.

Robert jako już uznany malarz mówi o trzech kolorach świata: szarym, zielonym i białym. Tak naprawdę powieść skrzy się wieloma barwami , ożywają one na obrazach Robusia (jak nazywa go stara Borkowa); to "kadmowa czerwień", "szmaragd z ultramaryną", "umbra".

Zachwyciła mnie ta "malarska" książka. Znałam wcześniej świetnego "Skorunia" i wspaniałego "Golema". "Robinsona w Bolechowie" oceniam jednak najwyżej, także przez to, że mam takie miejsce, swój "Bolechów". Jest tam również pałac (tak go wszyscy miejscowi zawsze nazywają, choć to po prostu dworek),gospodarskie obejścia i był PGR.
W pałacu mieściły się biura i mieszkania. Gdy zlikwidowano PGR, stał pusty, potem kupił go prywatny właściciel, podobnie jak popegeerowską ziemię. Dawne dworskie czworaki jeszcze za PRL-u wyburzono i postawiono "nowoczesne" bloki.
Wyjechałam stamtąd już dawno, wracam co jakiś czas i ogarnia mnie nostalgia za tym, co minęło. Doznaję też podobnego odczucia jak prof. Koziołek, który w swojej ostatniej książce napisał, że miejsca dzieciństwa zmieniają się po latach w "park miniatur".
Dzięki lekturze powieści Macieja Płazy mój dawny świat wrócił w niezmienionych proporcjach.

Komentarze

  1. Wspaniala recenzja zachecajaca do zanurzenia sie w ten malarski swiat.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz