o kryminałach Henninga Mankella

Lato i wakacje sprzyjają czytaniu przeze mnie kryminałów, bo to i zbrodnia mniej straszna się zdaje w pełnym słońcu i podczas długiego dnia.

Sięgnęłam zatem po chwalonego Szweda Mankella i jego "Mordercę bez twarzy" otwierającego cykl z komisarzem Wallanderem. Określaną mianem kryminału policyjnego książkę przeczytałam bez większych emocji.
Kurta Wallandera nie polubiłam. Siedzi w swoim nieposprzątanym mieszkaniu, żona go opuściła, z córką nie ma właściwie żadnego kontaktu, z ojcem też nie może się porozumieć.
Śledztwo w sprawie zabójstwa starszego małżeństwa toczy się niespiesznie i wreszcie dobiega końca.
Trochę się wynudziłam i stwierdziłam, że nie będę czytać kolejnych książek Mankella.

Jednakże, będąc w nadmorskiej miejscowości, natrafiłam na stoiskach z książkami od 1 zł na "Nim nadejdzie mróz". Skusiłam się, mając w perspektywie długą podróż. No i cena przystępna - 6.99 zł.
Wyczytałam, że to dziesiąta pozycja z komisarzem Wallanderem w roli głównej.
Jak się jednak okazało tym razem do akcji wkracza też córka komisarza, Linda, z którą, jak pamiętam z poprzedniej książki, nie miał prawie kontaktu.

Teraz mieszkają razem, a Linda ma pracować jako policjantka w komisariacie ojca. Wallandera nie polubiłam, ale jego córka jeszcze mniej mi się podoba. Wydaje mi się tak mało wiarygodna w swej trosce o Annę, przyjaciółkę z dzieciństwa, z którą dopiero niedawno odnowiła kontakt. Rozpamiętuje jakieś historyjki sprzed wielu lat mające chyba sprawić, by czytelnik uwierzył w ich "wielką " przyjaźń.

Z kolei ojciec raczy ją opowieściami o dziadku, ona też dorzuca swe wspomnienia.
A tak w ogóle toczy się śledztwo, kolejne trupy, pożary, tajemnicza sekta. Rozciągnięte wszystko i nudne. Z wielkim trudem dobrnęłam do końca, a jest tego 540 stron!
Podróż, którą odbywałam, wydała mi się jeszcze dłuższa przez lekturę tej powieści. Mankellowi mówię stanowcze nie!

Komentarze