Katarzyna Bonda - "Florystka"

Po przeczytaniu "Pochłaniacza", który niezbyt mi się podobał, zaryzykowałam drugi kryminał Bondy. Okazało się, że na razie zostanę przy tych dwóch tytułach.
Znów ponad 600 stron i odczucie, że po prostu za dużo. Po początkowych mocnych akordach miałam wrażenie spowolnienia akcji, rozmieniania się w szczegółach i drobiazgach nie bardzo istotnych dla całości.

Ginie Zosia Sochacka, dość szybko okazuje się, że sprawa ma związek z morderstwem Amadeusza sprzed kilku lat.
Do akcji wkracza Hubert Meyer, profiler, któremu pomaga Lena Pawłowska, on tego najpierw nie chce, ona go szpieguje, policjanci prowadzący sprawę zawinili w poprzednim śledztwie, w więzieniu jest być może niewłaściwy sprawca. Florystka obcuje z duchem, harfa okazuje się istotnym instrumentem, a szkoła muzyczna skrywa tajemnice. Są jeszcze wilcze woliery, Romowie,egzorcyzmy. Oj, dużo tego; wątki poboczne rozchodzą się w swoje strony, trudno skoncentrować się na tym głównym.
Doceniam przygotowanie autorki z dziedziny florystyki, życia wilków, psychologii, egzorcyzmów itp., ale dla mnie powieść spokojnie mogłaby obejść się bez tylu mało istotnych dla całości treści.

Pod koniec wielu bohaterów zaczęło "uśmiechać się po japońsku", czyli jak?! Sochacka zaskoczyła mnie kompletnie wizytą u egzorcystki i dość szokującym wyznaniem. Nie bardzo mi się to zgadzało z jej bogobojnym usposobieniem. Dla mnie Bonda nie do końca chyba dopracowała tę postać i jej rodzinę.
Bohaterowie nie budzą we mnie jakichś większych emocji, Meyera nie polubiłam, mało przekonująca ta jego profilerska profesja. Sylwetka florystki zanadto rozbudowana, w końcowym liście Ola Jekel powtarza to, co czytelnik już wie.
Cóż, poczekam może na trochę krótszy kryminał K.Bondy.

Komentarze