o "Nad Niemnem" - niezbyt poważnie
Patrzę na trzy cienkie tomy stojące na jednej z półek mojej
biblioteczki i zastanawiam się, ileż to razy do nich sięgałam. Nie da się
ukryć, widać na nich „ząb czasu” i moje zaczytanie. Łza się w oku kręci, gdy
wspomnę wędrówki do Korczyna i Bohatyrowicz. Wzruszałam się losem Emilii
Korczyńskiej, której tak często dokuczał globus. Przedtem myślałam, że to
przyrząd geograficzny, a tu niespodzianka – schorzenie, które pozwala dręczyć
siebie i otoczenie. Zapamiętałam słowa Marty Korczyńskiej o tym, że jeśli pchły
pielęgnowałoby się tak, jak Emilia swoje choroby wyrosłyby na woły. Drżyjcie
hipochondrycy i miłośnicy pcheł!
Chociaż, jak pamiętam, pan Kirło przyjeżdżał i globus
Korczyńskiej mu nie przeszkadzał, zakochanego udawał, a może i nie? Na obiedzie
czy kolacji często zostać musiał, skoro go proszono. Nic to, że w domu żona i
dziatki czekały.
Dane mu było szok przeżyć, gdy Teoś Różyc „harbuza dostał”
od panny Justyny Orzelskiej. Ja przy okazji też czegoś podobnego doświadczyłam,
bo sądziłam wcześniej, że o owocu mowa. Dziedzic Wołowszczyzny i siostrzeniec
księżnej był jednakowoż morfinistą, więc dobrze mu tak, pomyślałam, a i długów
miał niemało, to i lepiej, że Justysia chłopa zdrowego i zgrabnego wybrała –
Janek mu było, pięknie śpiewał, chatę zasobną, ule, sad i ziemię posiadał.
A w Bohatyrowiczach przecież pięknie. Gdy Elżusia przyszła do dworu panienkę na świeży miód
zaprosić, stwierdziła, że poza błyszczącymi podłogami, to nic tu osobliwego.
Cóż zatem niestosownego, by panna z dworu w pobliskiej wsi zamieszkała. W końcu
strojem też tak bardzo się nie różniła. Szlacheckie urodzenie głównie gorset
podkreślał, no i obiecała, że poniesie wśród włościan „kaganek oświaty”.
Przyszło mi zrewidować moje wyobrażenie o wsi, chłopach i
dworskim życiu. Naprawdę różnic niewiele. A jak pięknie i subtelnie je się w
chacie Anzelma i Jana, żywność powoli i cicho jest przeżuwana, żadnego
siorbnięcia, łyżki po każdym kęsie na stół odkładane. Chciałoby się rzec
„elegancja – Francja”.
Sporo pamiętam z powieści Orzeszkowej, której tytuł
przypomina mi nieodżałowanego piosenkarza. Skoro przywołałam już Niemen i
Niemena, to zauważę na koniec, że „czas jak rzeka płynie” i do lektury (wciąż
obowiązkowej?) zaglądam coraz rzadziej.
Komentarze
Prześlij komentarz