"Zmierzch długiego dnia" w Teatrze Polonia

Widownia zapełnia się powoli, siedzę w drugim rzędzie, przede mną scena, pokój, na podłodze wiklinowe maty, kanapa, jakieś fotele, stolik, też z wikliny, poduszki, schody prowadzące gdzieś wyżej, drzwi. Gasną światła, na scenie zaczyna się nowy dzień w rodzinie Tyronów.

Od początku moją uwagę skupia wspaniały duet, Krystyna Janda i Piotr Machalica, grający w sztuce Eugene O'Neilla małżeństwo, Mary i Jamesa. Mąż i ojciec dwóch synów dominuje, dawniej aktor, dziś handlarz nieruchomościami skąpi na utrzymanie rodziny, popija i próbuje wciąż mieć kontrolę nad życiem dorosłych synów, z których jeden jest alkoholikiem ( Michał Żurawski ), a drugi ( Rafał Fudalej ) pisze wiersze i choruje na gruźlicę. Uzależniona jest też matka, zażywa morfinę.

Tyronowie próbują być rodziną, w rozmowach, które toczą, chcą sobie chwilami okazać miłość i czułość, jednak zdecydowanie częściej wywlekają żale i pretensje. Nie potrafią się porozumieć. Matka martwi się o chorego syna, ale myśli głównie o tym, by zaspokoić swój narkotyczny głód. Bardzo przejmująca jest dla mnie Janda, która wspaniale oddaje rozedrganie bohaterki, jej próby zapanowania nad swym uzależnieniem.

Silne emocje towarzyszą mi przez całe przedstawienie. Znakomity Rafał Fudalej, blady, kaszlący, bardzo wyrazisty w roli Edmunda, stworzony do tej roli, nie mogę oderwać wzroku, gdy recytuje Boudelaire'a. Bardzo lubię tego aktora od czasu, gdy obejrzałam film "Nadzieja".
Michał Żurawski jako starszy brat, troszczy się o, jak go nazywa, małego, ale i dla niego, alkohol jest ważniejszy. Na stoliku wciąż "króluje" whiskey i szklanki, wciąż ktoś nalewa i, by ukryć przed Jamesem ubytek, uzupełnia wodą.

Trwa dzień rodziny Tyronów, są wciąż w tym samym pokoju, opuszczają go, idąc do lekarza, wychodząc na posiłki, czy do ogrodu. Co jakiś czas rozlega się niepokojący głos syren okrętowych. Poddaję się temu nastrojowi, mam silne wrażenie uczestniczenia w tym, co rozgrywa się między osobami tego dramatu. Wspaniały tekst, sceny, które zostaną we mnie na długo, zwłaszcza końcowa, gdy Janda ( Mary ) schodzi po schodach boso ( wcześniej wciąż ma szpilki na nogach ) w swej starej sukni ślubnej, odsłaniającej plecy i pośladki, z "plackami " czerwieni na twarzy udającymi makijaż.
To dla mnie nie był "długi dzień" i żałuję, że "zmierzch" nadszedł szybko, ale te prawie dwie godziny przeniosły mnie, za sprawą znakomitego spektaklu, w cudowny świat teatru.

Komentarze