Maria Halber - :Strużki"

"Nie ma takich światów, których nie dałoby się zmyślić pisaniem" - to słowa bohaterki "Strużek". Maria Halber pięknie stwarza swój świat, bardzo poetycko, bo to kolejna, obok niedawno przeze mnie czytanej Małgorzaty Lebdy i Urszuli Honek, poetka, która próbuje swoich sił w prozie. Trudno się dziwić, tu zawsze można liczyć na szerszy krąg odbiorców.

Mamy małe miasteczko, szkołę prowadzoną przez siostry zakonne i dwie dziewczyny - przyjaciółki, Kingę i tę drugą, która swoje imię wyjawi dopiero na ostatniej stronie powieści.
Na razie jej oczyma poznajemy ich relacje. Kinga dominuje, ma trudną sytuacje rodzinną i obowiązki. U tej drugiej niby jest lepiej pod względem materialnym, ale z więziami rodzinnymi raczej gorzej niż u przyjaciółki. Dobrze czują się razem, spędzają ze sobą wiele czasu, dorastają, dojrzewają, pojawiają się chłopcy. To zaburza ich więź.

Pojawi się temat ciąży, aborcji, protestów ulicznych. Narratorka opuści miasteczko, potem wróci.
Nie jest to długa powieść, ale dzieje się tu sporo. "Czas - przeciąg. Albo czas - ogon bezlitosnego powietrza, co mnie gnało i gnało..." - wyznaje bohaterka. Gdy wyjeżdża na studia, udaje kogoś, kim nie jest, oszukuje, choć "chciałaby nie musieć już więcej kłamać".

Czytałam i gdzieś w tle pobrzmiewało mi echo dziewczęcej przyjaźni z "Panny Nikt" Tryzny. U Halber jest jednak trochę inny rodzaj zależności, jest też zdecydowanie bardziej kameralnie, oszczędnie w słowach. Jest też smutno, myślę, że właśnie smutek zdominował moje odczucia w trakcie lektury; wiele też tu niedopowiedzeń i domysłów, "kolejnych strużek" przesączających się przez karty powieści, "strumień dni, co płynął w cieniu pęknięcia".

Różne emocje, refleksje, zachwyt nad językiem; "Strużki" to świetna lektura dla wszystkich, także dla tych, "których życie przewiało w zupełnie inne miejsca i daleko im do tamtych siebie".

Komentarze