Witold Gombrowicz - "Kronos"

Mam świadomość, że „Gombrowicz wielkim pisarzem był”. „Kronos” zapowiadano hucznie jeszcze przed wydaniem jako ostatnie dzieło twórcy „Ferdydurke”. O właśnie, do znajomości tej powieści wielu się przyzna, wiadomo, lektura szkolna. Poza tym pewnie już gorzej, owszem „Dzienniki”, jakaś sztuka obejrzana w telewizji, próby czytania „Trans-Atlantyku”, „Pornografii”. Tak jest u mnie.

Kronos” przeczytałam, choć łatwe to nie było. Mnóstwo przypisów na każdej stronie, z latami trochę ich ubywało, powodowało odrywanie się od treści zasadniczych. A te treści? Otóż jest to często po prostu ciąg wyrazów – nazwiska, miejsca, przedmioty, choroby, leki. Pisarz próbował odtwarzać z pamięci wcześniejsze zdarzenia, bo zaczął pisać „Kronos” ok. 1953 roku. Zapiski obejmują lata 1922 – 1939 (Polska), 1939 – 1963 (Argentyna) i 1963 – 1969 (Europa, głównie Francja).

Jaki obraz pisarza wyłania się z tych zapisków? Wydaje się, że, tak jak robi to w podsumowaniu każdego roku, ważne są dla niego finanse, zdrowie, sława, erotyka – w różnej kolejności. Te sprawy dominują. Gombrowicz skrupulatnie odnotowuje swoje dolegliwości, kuracje, leki. Spisuje kontakty erotyczne. Miłośnicy sensacji nie znajdą tu jednak nic poza suchym podaniem imion lub nawet częściej profesji partnerów czy też tylko ich płci. Zlicza dokładnie finanse, wszystkie te stypendia, datki, pensje z Banco Polaco, wpływy ze sprzedaży książek, wystawień sztuk; wydatki na mieszkania, fajki, meble itp. Zabiega o promocję swych książek, prowadzi ożywione kontakty listowne i telefoniczne z tymi, którzy propagują jego twórczość. Często się obraża.

Właściwie, czytając, ma się uczucie zaglądania Gombrowiczowi „pod kołdrę”, to intymne zapiski, których jednak nie zniszczył, a więc może, jak sam przyznał, kiedyś by je opublikował. Czy w takiej właśnie formie, bez cięć, jak zdecydowała o tym jego żona? Trudno powiedzieć.

Zastanowić się trzeba może nad tym, jaką korzyść ma z lektury „Kronosu” czytelnik. Znawca pisarza, autor posłowia Jerzy Jarzębski twierdzi, że na czas lektury czytelnik ma szansę utożsamienia się z „szukającym sensu swej egzystencji Gombrowiczem”. Skłaniałabym się raczej do poglądu, że była to raczej próba zmierzenia się z niełatwym tekstem, bliższego poznania słabości pisarza, którego życie było trudne, a oczekiwana sława przychodziła wolno.

Podkreślanym walorem „Kronosu” są zdjęcia, i począwszy od okładki po następne, można patrząc na nie przyznać rację Gombrowiczowi, który w „Testamencie” stwierdził, że nie zaznał wieku średniego, a smak starości poczuł od razu po rozstaniu się z młodością.

Na koniec podeprę się autorytetem prof. Michała Głowińskiego. Powiedział on w jednym z wywiadów, że „Kronos” jest bezcenny dla biografów pisarza, ale nie należy się w nim doszukiwać głębi. Stwierdził nawet, że nie nadaje się za bardzo do czytania.

I jeszcze jedna refleksja; może, biorąc przykład z autora „Kosmosu”, przyjrzeć się własnemu życiu „jako chronologicznej serii zdarzeń” i np. uporządkować własne zapiski, jeśli się je prowadzi albo zacząć to robić.

 A  może jednak powrót do Gombrowicza? Przeczytałam, że ci, których uwiódł i przekonał, zaczynają widzieć świat inaczej. 




Komentarze