Josef Skvorecky - "Batalion czołgów"

            „Cóż, trzeba będzie zmierzyć się z nieciekawą tematyką wojska”- pomyślałam po przeczytaniu kilku pierwszych stron powieści „Batalion czołgów”. Nocne ćwiczenia żołnierzy na Okrouhlickim Wzgórzu, którzy udają, że wykonują zadania, wydały mi się dość nudne. Na szczęście dalej było już coraz ciekawiej, a dokładnie śmieszniej.

Perypetie żołnierzy z Siódmego Batalionu Czołgów kończących trzydziestomiesięczną służbę w czechosłowackim wojsku w latach pięćdziesiątych okazały się naprawdę humorystyczną opowieścią. Można zaśmiewać się w głos czytając o zdobywaniu Odznaki Fuczika czy poznając wiersze żołnierzy startujących w armijnym konkursie twórczości amatorskiej.

W książce jest zresztą sporo tekstów wierszy i piosenek, nie tylko tych „oficjalnych”, które żołnierze prezentują na konkursach i wieczorkach. Są przytoczone i te niezbyt cenzuralne, najczęściej eksponowane na ścianach latryny.

Młodzi ludzie kończący powoli służbę wojskową pozwalają sobie na więcej swobody i niekoniecznie rygorystyczne wypełnianie poleceń przełożonych. Ci po prawdzie też niezbyt gorliwie podchodzą do swych obowiązków, przykładem kapitan Vaclav Matka. Wyjątkiem jest major Boroviczka, nie bez powodu zwany Malutkim Diabłem.

Josef Skvorecky pokazał w swej powieści, że tak naprawdę w tamtych stalinowskich czasach w wojsku liczyły się głównie sprawozdania, plany czy raporty politruków i referentów kulturalnych. Wystarczyły nawiązania do ZSRR, podkreślanie doskonałości ustroju socjalistycznego i już było dobrze. Świetnym przykładem może być analiza treści książki „Daleko od Moskwy” przeprowadzona przez sierżanta Szemanczaka zwanego Pieniądzem, który jej nie czytał.

Czeski pisarz wskazuje na ogólne rozprężenie i bałagan w obozie wojskowym w Kobylcu, gdzie pełna mobilizacja pojawia się w razie kontroli i przed egzaminami. Liczy się pochodzenie klasowe, a nie wiedza, dyplomem nie ma co się chwalić. Wie o tym sierżant Smirzicky, jeden z głównych bohaterów, który z pewnością wzbudza sympatię czytelnika.

W pamięci pozostaje też sierżant Manios znakomicie znający teorię strzelania i po dwuletniej służbie pierwszy raz wsiadający do czołgu. Jakie to ma konsekwencje, nie będę pisać. Trzeba przeczytać koniecznie, bo wzór r x 0,75; V= ? i szczegółowe wyjaśnienia Maniosa, który teoretycznie strzela do nieprzyjacielskiego czołgu Sherman, a potem sam znajduje się w T-34 to świetna zabawa.

Otóż to… czy tylko zabawa. Czytając powieść wydaną na emigracji, trudno nie myśleć ze zgrozą o tamtych czasach, gdy jedynie słuszne było „wykorzystywanie doświadczenia Związku Radzieckiego i Armii Czerwonej w pracy, w garażach, na poligonach; wszędzie!”

Josef Skvorecky stara się jednak ironicznie i z humorem spojrzeć na lata pięćdziesiąte, gdy sam odbywał służbę wojskową (1952-1954). Na pewno więc w „Batalionie czołgów” jest wiele jego doświadczeń.

Nie znam innych książek tego pisarza, ta uchodzi za najzabawniejszą. Zachęcając do lektury, proponuję jeszcze fragment wiersza, który wzbudził wiele kontrowersji i stał się przedmiotem otwartej partyjnej dyskusji nad jego polityczną treścią.

 „Wy plecaki wojskowe
gdy łzy deszczu opadną
na sfałdowany bruk
za naszych koszar bramą
wszyscy kawał życia w nich
do swych domów zaniosą,
a jesień okryje nas
szarą deszczu zasłoną.”

Prawda jaka głębia uczuć! Niestety autorowi zarzucono, że „zaciemnia i mąci młodemu żołnierzowi jego stosunek do życia i do rzeczywistych problemów współczesności.”

Co w tej sytuacji zrobi kapral Josef Brynych? Odsyłam do „Batalionu czołgów”.

.



Komentarze