Andrzej Stasiuk - "Grochów"
Książka „Grochów” Andrzeja
Stasiuka wydaje mi się dobrą lekturą w listopadzie, miesiącu
poświęconym zmarłym; gdy przyroda pokazuje swoje smutne oblicze, liście opadły,
a dni są coraz krótsze.
Niewielki tomik z czarno-białymi ilustracjami Kamila Targosza dobrze
współgra z takim melancholijnym nastrojem, z poczuciem straty,
z tęsknotą za tym, co odeszło. Stasiuk pięknie pisze
o przemijaniu, wspomina bliskich, którzy odeszli, wraca w przeszłość.
Czyli znów podróż, jak w wielu jego książkach, choć tym razem
to podróż w czasie.
I tak zaczyna od wspomnienia o babce z Podlasia.
Zapamiętał jej opowieści o duchach, a raczej tylko ich „aurę pozbawioną zdziwienia
i wykrzykników”. Czytając o tym, uświadomiłam sobie, że i ja
w dzieciństwie doświadczyłam czegoś podobnego. Pamiętam stare kobiety,
które przy darciu pierza opowiadały o swoich spotkaniach z duchami.
Rzeczywiście nigdy potem nie zdarzyło mi się słyszeć, aby ktoś tak
po prostu zwyczajnie mówił o świecie niematerialnym.
Ma rację Stasiuk, pisząc, że powoli odchodzą ci, którzy na własne
oczy widzieli świat duchów. A nas już od dawna straszą z ekranów
telewizorów i z okładek książek różne zjawy i wampiry, czasem
i duchy, ale z tymi dawnymi niewiele mają wspólnego. Wspomnienie
babki to dla pisarza również pierwsze zetknięcie się ze śmiercią,
która długo w jego dziecięcej świadomości ma właśnie jej twarz.
Refleksje na temat umierania dawniej i dziś pojawią się
w opowiadaniu „Suka”. Jest ono
dla pisarza okazją, by wraz z opisywaniem powolnego odchodzenia swego
szesnastoletniego psa, zastanawiać się nad hospicjami, domami opieki, nad
współczesnym postrzeganiem śmierci, a raczej może ukrywaniem jej,
udawaniem, że jej nie ma. Starość, powolne umieranie, śmierć są przecież tak
nieestetyczne, kompletnie nie wpisują się w ten nasz świat, w którym
wszystko jest „super”, „ekstra” i wciąż zdarzają się niesamowite okazje,
głównie dla młodych i pięknych…
Wie jednak Stasiuk, próbując porównywać odchodzenie dawniej i dziś,
że nie da się wskrzesić tamtego świata z jego majestatem śmierci,
czuwaniem przez trzy dni przy zmarłym, konduktami pogrzebowymi wyruszającymi
z domów. Pisarz uświadamia nam, jak odsuwając od siebie „wizję człowieczeństwa w stanie
umieralności”, nie potrafimy rozmawiać z osobami śmiertelnie chorymi.
W opowiadaniu „Augustyn”
przywołuje postać emerytowanego nauczyciela z powiatowego miasteczka,
laureata jednego z konkursów literackich. Gdy doznał wylewu i leżał
w szpitalu, a potem w domu opieki, Stasiuk odwiedzał go, ale
rozmowy, jak sam przyznaje, najczęściej dotyczyły przeszłości,
bo bezpieczniej się w niej poruszać.
Temat rozmów z tymi, którzy już wiedzą o swoim rychłym
odejściu, powróci obszerniej w najdłuższym opowiadaniu pt. „Grochów”. Mnie podoba się ono najbardziej.
Jest poświęcone zmarłemu przyjacielowi – Olkowi. Wspominając go, wraca Stasiuk
do miejsc swego dzieciństwa i młodości, pięknie oddaje klimat ulic
Garwolińskiej czy Makowskiej. Przenosi czytelnika w Bieszczady i na
Węgry. Realistycznie i bardzo sugestywnie pokazuje obraz hali fabrycznej,
brudnych i ciężkich od oleju drelichów i towarzyszące temu
przekonanie, że nie chce powielić losu ojca. Chce uciec. Jednocześnie wspomina
przyjaciela, pierwsze spotkanie z nim, wspólne wyjazdy.. Zastanawia się,
dlaczego unikał rozmów o śmierci, dlaczego nie potrafił z nim
na ten temat mówić. Czy dlatego, że „trudno
jest z kimś dzielić powolną śmierć; zwłaszcza z kimś, z kim się
tylko żyło”?
W „Grochowie” przeplatają się
zdarzenia sprzed wielu lat i te teraźniejsze. Podążamy za pisarzem
i jego przyjacielem, dając i sobie szansę na rozmyślanie
o czasie, który minął, o zdarzeniach, które były naszym udziałem.
Co się z nimi dzieje? Chyba rzeczywiście powracają, gdy stajemy się
starsi… Gdy zaczynamy coraz częściej przypominać sobie to, co minęło.
Chętnie powracamy myślami do czasów, gdy „nie byliśmy jeszcze śmiertelni”.
Zatem ruszajmy w podróż ze Stasiukiem, z nim zawsze warto.
.
Komentarze
Prześlij komentarz