Jan Grzegorczyk "Chaszcze"
Stanisław Madej - stary kawaler, mieszka z matką w Poznaniu, pracuje w
wydawnictwie, spróbował swych sił jako pisarz (raczej bez powodzenia). Gdy
umiera matka, postanawia zmienić coś w swoim życiu. Przenosi się do Puszczy
Noteckiej. Fotografując ptaki, znajduje zwłoki mężczyzny zawieszone w koronie
drzewa.
Tego dowiadujemy się na początku powieści J. Grzegorczyka. Pomyślałam
sobie, czyżby kolejna „biblia
dla uciekinierów”? A może jednak kryminał? Trup
jest, ale to raczej samobójstwo. Tak stwierdza policja, ale bohater sam próbuje
prowadzić śledztwo, tym bardziej, że pojawia się żona wisielca, urodziwa
Krystyna Guzowska. Znajomość kwitnie. Tymczasem Madej poznaje sąsiadów. To
interesująca galeria postaci: ksiądz Melchior Górski, emerytowany prokurator
Alojzy Mizera (w jego ogrodzie stoi posąg Buddy!), nauczycielka historii
Eleonora Szacowna. Akcja toczy się wartko, pojawiają się kolejne wątki,
postaci, miejsca. Czytam szybko, bo mam nadzieję, że zakończenie „powiąże wszystkie nitki”. Dochodzę do ostatnich stron powieści i... napięcie opada, właściwie
nie do końca wyjaśniono pewne sprawy. Czuję się trochę rozczarowana.
A przecież książka mi się raczej podobała, szybko ją przeczytałam, ale
też pewnie szybko zapomnę. A może pisarz chce rozwinąć historię Stanisława
Madeja, któremu nie udał się romans z wdową po Guzowskim i zwrócił się ku swej
koleżance z wydawnictwa - rozwódce Iwonie? Dobiegając pięćdziesiątki, bohater
zaczyna mieć interesujące doświadczenia z kobietami. Pewnie wcześniej,
mieszkając z matką nie mógł „rozwinąć skrzydeł” w tej materii. Może też
krępowała go wciąż niezdiagnozowana dolegliwość - częste oddawanie moczu. Czy
Madej zyskuje przez to większą sympatię czytelnika? Moją akurat niekoniecznie.
Pisarz chyba jednak chce, żebyśmy go polubili, podobnie jak inne
postaci, choćby Zygmunta Romańskiego - nawróconego alkoholika. Dla mnie jest on
trochę przerysowany w swej dobroci, szlachetności i wierze. Inni bohaterowie
też jakby mało wiarygodni. Trudno uwierzyć, by małą miejscowość zamieszkiwało
grono oryginałów. No ale Grzegorczyk stwierdza, że: „Literatura polega na tym, że miesza
się fikcję z rzeczywistością, żeby coś powiedzieć, a nikogo nie zranić”. I tu mu wierzę. Powieść nie rani, raczej może krzepić. Czyta się ją
bardzo dobrze, przy okazji zapoznając się z fragmentami Ewangelii Judasza czy z
miejscowymi legendami.
Jeśli uznamy, że Jan Grzegorczyk chciał wskazać czytelnikowi, że nigdy
nie jest za późno na radykalne zmiany w swoim życiu czy na miłość, to myślę, że
książka spełnia ten zamysł. Wskazuje też na to dedykacja: „Wszystkim przebudzonym”.
Komentarze
Prześlij komentarz