Małgorzata Szejnert "Czarny ogród"
Ponad sto
lat temu na Górnym Śląsku potomkowie Adama Giesche zbudowali Gieschewald i
Nickischschacht (Giszowiec i Nikiszowiec). Osiedle i miasteczko dla górników
oraz ludzi z nimi związanych przedstawiła w swojej książce „Czarny ogród”
Małgorzata Szejnert. Choć sama nie pochodzi ze Śląska ani nigdy tam nie
mieszkała, postanowiła pomóc „ludziom, którzy uznali stare miasto ogród za
swoją ojczyznę domową i duchową i robili, co mogli, by ją zachować”.
Powstała
bardzo obszerna kronika złożona z opowieści osobistych przedstawicieli śląskich
rodów, dokumentów i zdjęć. Mamy okazję śledzić dzieje rodziny Badurów i jej
najbardziej znanej przedstawicielki prof. Doroty Simonides, która w młodości
chciała zostać świętą. Czytamy o Johannie Kilczanie, który żonaty trzykrotnie
dochował się dwadzieściorga jeden dzieci, o Ludwiku Lubowieckim, znanym
społeczniku. Na kartach „Czarnego ogrodu” przewija się jeszcze bardzo
dużo innych nazwisk z pewnością bliskich mieszkańcom Śląska. To dla nich przede
wszystkim ta książka jest szczególnie ważna.
Trudne i
skomplikowane losy ludzi zamieszkujących te ziemie, powstania, wojny, ciężki
okres po drugiej wojnie światowej, gdy tysiące Ślązaków musiało opuścić swą ziemię
i wyjechać do Niemiec – o tym pisze Małgorzata Szejnert, starając o rzetelne i
udokumentowane informacje.
Książka
jest pięknie wydana i ciekawie napisana, ale dla czytelników niezwiązanych ze
Śląskiem chwilami może okazać się nużąca. Trudno z uwagą prześledzić wszystkie
fakty na ponad pięciuset stronach. Część tych, którzy zetkną się z „arcydziełem
w zbiorze śląskiej tematyki” (tak określił książkę Kazimierz Kutz), pewnie
pominie niektóre zapisy, np. fragmenty dokumentów. Dla tych, którzy będą
poszukiwać informacji na temat Giszowca i Nikiszowca, „dzieło życia”
autorki na pewno będzie wspaniałym źródłem wiedzy. Na kartach „Czarnego
ogrodu” trwa bowiem „stare miasto ogród, rozjechane już przez
blokowiska, broniąc się jakąś wieżyczką, podcieniem, gankiem, łamanym dachem,
zaświadczając, jakim było kiedyś cudem”.
Krzysztof
Niesporek, fotograf, o którym pisze Małgorzata Szejnert, ma swój zakład przy
nikiszowieckim rynku. Z dziada pradziada mieszkaniec osiedla, w artykule „Nikiszowiec
umiera” (Gazeta Wyborcza z dnia 3.04.2009 r.) z żalem mówi o pustce i
ruinie „czerwonych familoków”. Na chwilę Nikiszowiec ożył w zeszłym
roku, gdy odbył się pierwszy Międzynarodowy Festiwal Sztuki Naiwnej „Nikisz
– For”. W tym roku także jest planowany.
Aby na
stałe ożywić tę dzielnicę, potrzebne jest zainteresowanie władz Katowic. Te
obiecują zadbać o osiedle w przyszłości, ale, jak zauważa Kazimierz Kutz: „Nikiszowca
może już nie być”. Szkoda,
by o Giszowcu i Nikiszowcu można było się dowiedzieć tylko z książki Małgorzaty
Szejnert.
Komentarze
Prześlij komentarz